To jedna z nielicznych wysp, na którą doszłam na piechotę... ale od początku.
Dziś obudziły nas potworne opady deszczu i burza. Dudniło w dach jak szalone, jakby z konewki, albo ze szlaucha raczej ktoś intensywnie polewał. Rozjaśniło się po 10tej dopiero, małe śniadanko... i co by tu dalej? Plaża mokra, pani od masażu nie ma. Chciałyśmy wypożyczyć motorek, ale chcieli paszport w zastaw, niech spadają. Wyszłyśmy na ulicę i złapałyśmy stopa :D. Dojechałyśmy do plaży z której na piechotkę można dojść ma maleńką wyspę Koh Ma.
Potem zatrzymałysmy się na tej plaży, bo nie dość, że bardzo przyjemna, to z brzegu można posnorkować, co oczywiście od razu poczyniłam. W trakcie pływania dopadł mnie deszcz, ale jakoś mi to nie przeszkadzało :D.
Po godzinie wyszłam z wody prawie rozmięknięta... ale widoczki pod - cudne. Tyle kolorowych ryb i rybek, tyle życia tam. Fantastycznie!
Z plaży z widokiem na Koh Ma zadzwoniłam też na Skype do mamy... relacja z kamerki na żywo szła. UWIELBIAM INTERNET!
Na swoją plażę wróciłyśmy również na stopa :), szybka kąpiel, by sól z siebie spłukać i na masaż. No i niby na co miałbym narzekać?
Jest jedno - komary. Jak zawsze jestem pogryziona maksymalnie. Smaruję świeżo nabytym TigerBalm - łagodzi.
Zdaje się, że bardzo fajny dzień spędziłaś :)
OdpowiedzUsuńSeb.