Świat jest mój

wtorek, 24 maja 2011

¡Viva los gringos!

Poranek nie zapowiadal wieczornych atrakcji... :)
Rano wyruszylysmy z portu w Puno lodzia na plywajace wyspy ludu Uros. Wyspy zbudowane z tataraku. Niesamowite wrazenie, no i to poczucie jak nasze codzienne zycie rozni sie od tego jakim zyja ci ludzie. Az dziw bierze ze jeszcze na ziemi jest tyle miejsc jak to. Oczywiscie pod turystow byl zrobiony pokaz codziennego ich zycia, moglismy tez zajrzec im do chat i dowiedziec sie jak zyja, jak buduja te swoje chatki i cale wyspy.
Potem poplynelismy dalej w glab jeziora Titikaka, na tzw jezioro wlasciwe na wyspe Taquile - tam tez swiat kreci sie wokol innych wartosci. Zero samochodow, stare zasady zycia i wspolzycia i ... drogowskaz Berlin 10944 km :) Zjadlysmy dobrutki obiadek, kolejna porcja herbaty z koki i 2,5h drogi powrotnej lodzia. Na szczescie nie bujalo.
Pogoda '- w dzien cieplo, slonce dosc mocno operuje (wys. 3810 m  npm robi swoje), ale za to wieczory.... 2 polarki i czasami rekawiczki ... no coz takie sobie tropiki tym razem obralam.
Jutro mialysmy jechac dalej - do Cuzco.... ale gornikom zachcialo sie strajkowac i drogo wokol Puno sa poblokowane w kazda strone... wiec -jedziemy do Boliwi. Ale o tym 2 slowa wiecej.
Przyplynelismy do Puno, bus mial nas do hotelu odwiezc, a tu ulica zablokowana, ze bylo blisko to ruszylysmy na piechote. Na glownej ulicy wielokolorowy pochod pokrzykujacy cos... setki ludzi z transparentami... no coz ida to ida protestuja to protestuja, nas niby to nie dotyczy- blad! Nie mozemy kupic biletu do Cuzco bo droga bedzie zablkowana przez strajkujacych.... No to robimy szybka burze mozgow i postanawiamy zmienic plan i jechac do Boliwii - do Copacabany. Bilet zalatwiamy szybko w agencji na jutro rano na lodz - bo droga juz zablokowana od kilku dni i wtedy pada pytanie, czy bylysmy zalatwic w 'migraciones` a ze niby co mialysmy zalatwic?? No pieczatke ze wyjezdzamy z Peru. No to prowadzi nas uprzejmy Pan do 'migraciones' pukamy w drzwi otwiera brunet i na haslo Boliwia wpuszcza nas, a tam caly tlum mocno wystraszonych obcokrajowcow. Jakis wazny pan sprawdzil nasze paszporty i mowi, ze nie mamy pieczatki z policji... no to my ze w takim razie idziemy to zalatwic (jest juz sporo po 19tej) a zeby dojsc na posterunek policji trzeba przejsc przez glowny plac w miescie, gdzie wlasnie odbywa sie demonstracja - te setki ludzi ktorzy niedawno blokowali nam ulice stoja teraz na placu i  glosno wykrzykuja COS. No to my pomiedzy nich´- usmiech na twarz i idziemy. Dotarlysmy na posterunek, pan policjant spisal dane, pieczatke postawil, no to my znow do migraciones, tyle ze znow przez srodek placu. A lokalesi wykrzykuja viva cos tam, viva cos tam - my usmiech na twarz i co jakis czas ciche 'viva' - a tu nagle z tlumu ktos do nas ¡Viva los GRINGOS! wow.... to bylo cos. Bezpiecznie dotarlysmy do migraciones, dostalysmy pieczatke z jutrzejsza data, ze opuszczamy Peru i jedziemy do Boliwii.... az jestem ciekawa jakie urzedy bedziemy odwiedzac w drodze powrotnej :)

Na jutro zakupilysmy suchy prowiant, bo czeka nas 8-9 godzin na lodzi. Viva Ameryka Poludniowa :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz