Poranek nie
zapowiadal wieczornych atrakcji... :)
Rano wyruszylysmy z
portu w Puno lodzia na plywajace wyspy ludu Uros. Wyspy zbudowane z
tataraku. Niesamowite wrazenie, no i to poczucie jak nasze codzienne
zycie rozni sie od tego jakim zyja ci ludzie. Az dziw bierze ze
jeszcze na ziemi jest tyle miejsc jak to. Oczywiscie pod turystow byl
zrobiony pokaz codziennego ich zycia, moglismy tez zajrzec im do chat
i dowiedziec sie jak zyja, jak buduja te swoje chatki i cale wyspy.
Potem poplynelismy
dalej w glab jeziora Titikaka, na tzw jezioro wlasciwe na wyspe
Taquile - tam tez swiat kreci sie wokol innych wartosci. Zero
samochodow, stare zasady zycia i wspolzycia i ... drogowskaz Berlin
10944 km :) Zjadlysmy dobrutki obiadek, kolejna porcja herbaty z
koki i 2,5h drogi powrotnej lodzia. Na szczescie nie bujalo.
Pogoda '- w dzien
cieplo, slonce dosc mocno operuje (wys. 3810 m npm robi swoje),
ale za to wieczory.... 2 polarki i czasami rekawiczki ... no coz
takie sobie tropiki tym razem obralam.
Jutro mialysmy
jechac dalej - do Cuzco.... ale gornikom zachcialo sie strajkowac i
drogo wokol Puno sa poblokowane w kazda strone... wiec -jedziemy do
Boliwi. Ale o tym 2 slowa wiecej.
Przyplynelismy do
Puno, bus mial nas do hotelu odwiezc, a tu ulica zablokowana, ze bylo
blisko to ruszylysmy na piechote. Na glownej ulicy wielokolorowy
pochod pokrzykujacy cos... setki ludzi z transparentami... no coz ida
to ida protestuja to protestuja, nas niby to nie dotyczy- blad! Nie
mozemy kupic biletu do Cuzco bo droga bedzie zablkowana przez
strajkujacych.... No to robimy szybka burze mozgow i postanawiamy
zmienic plan i jechac do Boliwii - do Copacabany. Bilet zalatwiamy
szybko w agencji na jutro rano na lodz - bo droga juz zablokowana od
kilku dni i wtedy pada pytanie, czy bylysmy zalatwic w 'migraciones`
a ze niby co mialysmy zalatwic?? No pieczatke ze wyjezdzamy z Peru.
No to prowadzi nas uprzejmy Pan do 'migraciones' pukamy w drzwi
otwiera brunet i na haslo Boliwia wpuszcza nas, a tam caly tlum mocno
wystraszonych obcokrajowcow. Jakis wazny pan sprawdzil nasze
paszporty i mowi, ze nie mamy pieczatki z policji... no to my ze
w takim razie idziemy to zalatwic (jest juz sporo po 19tej) a zeby
dojsc na posterunek policji trzeba przejsc przez glowny plac w
miescie, gdzie wlasnie odbywa sie demonstracja - te setki ludzi
ktorzy niedawno blokowali nam ulice stoja teraz na placu i
glosno wykrzykuja COS. No to my pomiedzy nich´- usmiech na twarz i
idziemy. Dotarlysmy na posterunek, pan policjant spisal dane, pieczatke
postawil, no to my znow do migraciones, tyle ze znow przez srodek
placu. A lokalesi wykrzykuja viva cos tam, viva cos tam - my usmiech
na twarz i co jakis czas ciche 'viva' - a tu nagle z tlumu ktos do
nas ¡Viva los GRINGOS! wow.... to bylo cos. Bezpiecznie dotarlysmy
do migraciones, dostalysmy pieczatke z jutrzejsza data, ze opuszczamy
Peru i jedziemy do Boliwii.... az jestem ciekawa jakie urzedy
bedziemy odwiedzac w drodze powrotnej :)
Na jutro zakupilysmy
suchy prowiant, bo czeka nas 8-9 godzin na lodzi. Viva Ameryka
Poludniowa :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz