Alez tu jest tempo
zycia... ledwo minal tydzien a ja juz pol Peru przejechalam ;)
Nazca - lot mala
cessna nad plaskowyzem byl bardzo fajny, piekne widoki no i przede
wszystkim te wszystkie figury i zwierzaki - warto! zdjec nie wrzucam,
bo net tu chodzi srednio.
Po locie mialysmy
pojechac ogladac jakies mumie i pozostalosci cmentarzy, ale
wybralysmy wieksze salenstwo ... wycieczke `dziwnymi´ samochodami po
bezdrozach plaskowyzu i na wydmy. Tego jeszcze nie grali....istne
szalenstwo - jazda po wydmach tymi autami to na poczatek, w gore, w
dol, w gore i znowy na maxa szybko w dol , potem siegnelismy po
deski cos a la snowboardowe i luuu z gory wydmy na dol. Najpierw
delikatnie, mala wydma i na nogach, a potem... na brzuchu zjazd z
olbrzymiej wydmy - moj w pelnym pedzie trwal ok 20 sekund ....
REWELACJA. Piach byl wszedzie.... tak wszdzie :)
Nocnym autobusem
pojechalysmy do Arequipy. Calodzienne zwiedzanie, drobne przyjemnosci
i zakupienie wycieczki do kanionu Colca.... hmmm trekking byl -
delikatniutko mowiac wyczerpujaco-dobijajacy. Po pierwsze
startowalismy o 3 nad ranem z hotelu w Arequipie jechalismy ok 4
godzin wjezdzajac na wysokosc 4910 m npm. Potem drobne sniadanko i
moja pierwsza herbata z koki, dojazd do punktu gdzie podziwialismy
wznoszace sie kondory, no i z pulapu ok 3200 zaczelismy schodzic w
dol.... 7 h w upale na takiej wysokosci ok 5 godz schodzenia i
ok godz podchodzenia. godzina na lunch. Jak doszlam do oazy na
dnie (wys 2180m npm) ledwo zylam! Na szczescie choroba wysokosciowa
nie dotknela mnie praktycznie wcale, za to Wiesia malo nie wyzionela
ducha. Na szczescie doszla cala. Herbata z koki, kolacja i o 19.55
lezalysmy juz w lozku.
Ranek okazal sie
laskawszy, szalency pognali na pieszo do gory (ok 3h ostrego
podchodzenia) a my dosiadlysmy muly i w gore, niestety nasze rumaki
byly cholernie ambitne i wyprzedzaly sie nawzajem gdy tylko mogly,
wiec ledwo w siodlach dalo sie wysiedziec jak podbiegaly do gory na
wazkich sciezkach, ale za to 1,5 h i bylysmy na gorze ' w Chivay.
Trase z Chivay do
Puno gdzie aktualnie jestem pokonalysmy autobusem 4M (bardzo polecam)
jadac przez Rezerwat Natury - byly wiec przystanki na ogladamnie
zyjacych na wolnosci lam, alpak i wigunii oraz podziwianie flamingow.
Noc w Puno .... hmmm dla mnie dosc dziwna chyba wysokosc dala o sobie
znac (3810m npm) nie moglam spac mimo ze bylam bardzo mocno zmeczona.
Zjadlam kolejnego cukierka z koki i w koncu usnelam. Rano bol glowy i
oslabienie.... no coz organizm walczy z niekorzystnymi warunkami. Na
szczescie ok 9 rano juz wrocilam do zywych i pelnych energii.
Zwiedzilysmy Puno,
zalapalysmy sie na jakas parade na placu glownym (wygladala jak nasze
pierwszomajowe sprzed lat :)) A popoludnie spedzilysmy w ruinach
Sillustani. Jutro plywajace wyspy Uros i wyspa Taquile.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz