Świat jest mój

poniedziałek, 23 maja 2011

Nazca, Arequipa, kanion Colca, Titikaka

Alez tu jest tempo zycia... ledwo minal tydzien a ja juz pol Peru przejechalam ;)
Nazca - lot mala cessna nad plaskowyzem byl bardzo fajny, piekne widoki no i przede wszystkim te wszystkie figury i zwierzaki - warto! zdjec nie wrzucam, bo net tu chodzi srednio.
Po locie mialysmy pojechac ogladac jakies mumie i pozostalosci cmentarzy, ale wybralysmy wieksze salenstwo ... wycieczke `dziwnymi´ samochodami po bezdrozach plaskowyzu i na wydmy. Tego jeszcze nie grali....istne szalenstwo - jazda po wydmach tymi autami to na poczatek, w gore, w dol, w gore i  znowy na maxa szybko w dol , potem siegnelismy po deski cos a la snowboardowe i luuu z gory wydmy na dol. Najpierw delikatnie, mala wydma i na nogach, a potem... na brzuchu zjazd z olbrzymiej wydmy - moj w pelnym pedzie trwal ok 20 sekund .... REWELACJA. Piach byl wszedzie.... tak wszdzie :)
Nocnym autobusem pojechalysmy do Arequipy. Calodzienne zwiedzanie, drobne przyjemnosci i zakupienie wycieczki do kanionu Colca.... hmmm trekking byl - delikatniutko mowiac wyczerpujaco-dobijajacy. Po pierwsze startowalismy o 3 nad ranem z hotelu w Arequipie jechalismy ok 4 godzin wjezdzajac na wysokosc 4910 m npm. Potem drobne sniadanko i moja pierwsza herbata z koki, dojazd do punktu gdzie podziwialismy wznoszace sie kondory, no i z pulapu ok 3200 zaczelismy schodzic w dol.... 7 h w upale na takiej wysokosci ok 5 godz schodzenia i ok godz podchodzenia. godzina na lunch.  Jak doszlam do oazy na dnie (wys 2180m npm) ledwo zylam! Na szczescie choroba wysokosciowa nie dotknela mnie praktycznie wcale, za to Wiesia malo nie wyzionela ducha. Na szczescie doszla cala. Herbata z koki, kolacja i o 19.55 lezalysmy juz w lozku.
Ranek okazal sie laskawszy, szalency pognali na pieszo do gory (ok 3h ostrego podchodzenia) a my dosiadlysmy muly i w gore, niestety nasze rumaki byly cholernie ambitne i wyprzedzaly sie nawzajem gdy tylko mogly, wiec ledwo w siodlach dalo sie wysiedziec jak podbiegaly do gory na wazkich sciezkach, ale za to 1,5 h i bylysmy na gorze ' w Chivay.
Trase z Chivay do Puno gdzie aktualnie jestem pokonalysmy autobusem 4M (bardzo polecam) jadac przez Rezerwat Natury - byly wiec przystanki na ogladamnie zyjacych na wolnosci lam, alpak i wigunii oraz podziwianie flamingow. Noc w Puno .... hmmm dla mnie dosc dziwna chyba wysokosc dala o sobie znac (3810m npm) nie moglam spac mimo ze bylam bardzo mocno zmeczona. Zjadlam kolejnego cukierka z koki i w koncu usnelam. Rano bol glowy i oslabienie.... no coz organizm walczy z niekorzystnymi warunkami. Na szczescie ok 9 rano juz wrocilam do zywych i pelnych energii.

Zwiedzilysmy Puno, zalapalysmy sie na jakas parade na placu glownym (wygladala jak nasze pierwszomajowe sprzed lat :)) A popoludnie spedzilysmy w ruinach Sillustani. Jutro plywajace wyspy Uros i wyspa Taquile.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz