Niedzielny poranek,
ostatni w Peru lekko rozczarował. Nie dość, że jak zwykle niebo
było zachmurzone po horyzont, to jeszcze nie było gdzie zjeść
śniadania. Wszystkie kafejki pozamykane na siedem spustów. No i
chcąc nie chcąc byłam zmuszona pójść do Bembos (lokalnego MC
Donaldsa) Na szczęście mieli przyzwoitą ofertę śniadaniową.
Wiesia nadal leci tylko na płynnej diecie.
Te kilka godzin
przed wymeldowaniem z hotelu i wyjazdem na lotnisko postanowiłam
poświęcić znowu na spacer. Ocean przyciąga, stoiska z rękodziełem
też próbowały, ale się nie dałam :) W spożywczaku jedynie
zaopatrzyłam się w Colę i przegryzki.
Droga na lotnisko to
jakieś 40 minut... które przegadałam po hiszpańsku z kierowcą.
Nie wiem jak to robię, ale bez większych problemów się komunikuję
w tym języku. Oczywiście, czego nie dopowiem, to domacham, ale
najważniejsze, że obie strony się rozumieją :)
Odprawa na lotnisku,
ostatnie próby wydania drobniaków w sklepach (herbata z koki) i w drogę... Jedyne
12 godzin lotu do Amsterdamu, potem tylko ok godziny do Berlina, a i
w busiku małe 4 godzinki i po ponad dobie w podróży byłam w domku!
Niestety, mimo że
była to już 23cia to dla mnie była 16ta. Do 5 rano próbowałam
zasnąć, poddałam się. Wstałam włączyłam pranie i zaczęłam
się już domowo organizować. Mam nadzieję, że dziś już
normalnie usnę i że zegar biologiczny przestawi się na europejskie
wskazówki :)
Dzięki za wspólną podróż :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz