Świat jest mój

wtorek, 14 czerwca 2011

Lima - ta ostatnia niedziela.... i jet lag już w domu

Niedzielny poranek, ostatni w Peru lekko rozczarował. Nie dość, że jak zwykle niebo było zachmurzone po horyzont, to jeszcze nie było gdzie zjeść śniadania. Wszystkie kafejki pozamykane na siedem spustów. No i chcąc nie chcąc byłam zmuszona pójść do Bembos (lokalnego MC Donaldsa) Na szczęście mieli przyzwoitą ofertę śniadaniową. Wiesia nadal leci tylko na płynnej diecie.
Te kilka godzin przed wymeldowaniem z hotelu i wyjazdem na lotnisko postanowiłam poświęcić znowu na spacer. Ocean przyciąga, stoiska z rękodziełem też próbowały, ale się nie dałam :) W spożywczaku jedynie zaopatrzyłam się w Colę i przegryzki.
Droga na lotnisko to jakieś 40 minut... które przegadałam po hiszpańsku z kierowcą. Nie wiem jak to robię, ale bez większych problemów się komunikuję w tym języku. Oczywiście, czego nie dopowiem, to domacham, ale najważniejsze, że obie strony się rozumieją :)
Odprawa na lotnisku, ostatnie próby wydania drobniaków w sklepach (herbata z koki) i w drogę... Jedyne 12 godzin lotu do Amsterdamu, potem tylko ok godziny do Berlina, a i w busiku małe 4 godzinki i po ponad dobie w podróży byłam w domku!

Niestety, mimo że była to już 23cia to dla mnie była 16ta. Do 5 rano próbowałam zasnąć, poddałam się. Wstałam włączyłam pranie i zaczęłam się już domowo organizować. Mam nadzieję, że dziś już normalnie usnę i że zegar biologiczny przestawi się na europejskie wskazówki :)

Dzięki za wspólną podróż :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz