Jak bolesna to pomylka, gdy jedzie sie na brzeg Pacyfiku ze strojem kapielowym, pareo i balsamem do opalania, a tam ok 15 stopni i pada... Coz pocieszam sie tym, ze to i tak wiecej niz mialabym w Pl.
Przedpoludnie spedzilismy wiec w hostelu rozmawiajac ze szczegolnie rozgadana wlascicielka po hiszpansku. Ja tak przekonujaco patrzylam jej w oczy i potakiwalam, ze byla przekonana, ze ja biegla w tym jezyku jestem :-) Nie ma to jak umiec robic dobre wrazenie.
Po 13 jednak mimo deszczu postanowilismy wyjsc na miasto. Nogi schodzone, ale widoczki i wrazenia jak nigdy wczesniej. Valparaiso to mega dziwna mieszanka stylow, pomyslow na zabudowe i kolorow. Szkoda, ze szarosc nieba i oceanu zlaly sie w jedno, a piekno barw budynkow na wzgorzach przykryla mgla. Poznym popoludniem troche sie rozpogodzilo, wyszlo nawet slonko i moglismy sie wystawic, by nas troche ogrzalo. Do niecodziennych przygod mozemy zaliczyc przejazdzke Ascensor Cordillera - to taki wagonik na szynach, tyle, ze wspinajacy sie prawie pionowo. My zjezdzalismy w dol ze wzgorza, ale jak szarpnal startujac to oboje chcielismy sie ratowac ucieczka :-)
Wojt dogorywa teraz z lekka zmeczony i walczacy chyba z lapiaca go grypa, a ja nadrabiam zaleglosci w pisaniu. Zdjec na razie nie bedzie, bo ma karta nie wspolpracuje z tabletem, ale namiastke obrazkow z mojej aktualnej codziennosci mozna zobaczyc na blogu Wojtka: http://wojdzi.blogspot.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz