Czekam właśnie na pokój w hotelu, net śmiga, ze aż milo. W końcu w stolicy jesteśmy!
Dojazd do Yangon miał być przygodą samą w sobie, no i był :) Na stacji, gdzie wszystko było opisane tylko w lokalnych robaczkach udało nam się kupić bilety do Yangon, niestety nie było już upper class, więc trzeba było sie zadowolić ordinary. Pociąg podjechał i myślałam, że znowu jestem w Indiach :D Twarde drewniane ławki i mnóstwo syfu. Nie byłabym sobą, gdybym nie poszła do wagonu wyższej klasy, by sprawdzić, czy rzeczywiście nie ma miejsc, oczywiście były :D przekonałam trochę zbitego z tropu konduktora, że mimo, że mam bilet do innego wagonu, to skoro i tak miejsca są wolne to ci za różnica gdzie siedzimy. Tym sposobem podróż spedzilysmy w lepszych warunkach. Choć bujało na boki tak jak w ordinary class, to było przyjemniej. Nawet jakiś Holender sie załapał i bardzo dziękował, bo sam by na to nie wpadł... cóż :D
Widoki po drodze były nie do opisania. Skrajnie biedne chatynki przeważnie w okolicach wody (raczej stojącej cieczy), pola na których orali rolnicy plugiem zaprzegnietym do 2 wołów, kobiety zbierające coś na polach, dzieci w mundurkach pokonujące trasę do szkoły w kurzu.
A w pociagu... co chwile przechodzi jakis gosc, ktory probuje cos sprzedac, jak nie kukurydze, to ksiazeczki z madrosciami, to jakieś slodycze, to zawiniatka z jakimś zarelkiem itp. Buja jak na łodeczce, wszystkie okna i drzwi otwarte, przechodzac miedzy wagonami trzeba uwazac gdzie sie noge stawia, bo mozna nie trafic i ...
Oczywiście porobilam zdjęcia, ale nie telefonem i nie mogę teraz wrzucić. :/
Co stolica to stolica, tak jak mówiłyśmy niegdyś o Kijowie. Oczywiście miasta z innych bajek:) A że Ty sobie w każdych warunkach nawet przy znajomości każdego języka na poziomie " I love ju-cie kis mi kis mi"!!!!! Baw się dobrze! Hela
OdpowiedzUsuń