Po kilku dniach na wyspach trzeba już powoli wracać do rzeczywistości. Jeszcze zanim trafię z rajskiej plaży prosto w ołów polskiej pogody dwa dni jestem w Bangkoku.
Z Koh Phangan start o 12.30 łodzią do Surat Thani (z małym postojem jeszcze na Koh Samui), potem jazda na dworzec kolejowy autokarem, potem nocny pociąg z kuszetkami i "już" o 7.30 następnego dnia rano jestem w BKK. Na samą myśl jeszcze mną buja :).
Bangkok przywitał nas niestabilną sytuacją. Niby nie czuć bezpośrednio, ale taksówki nie chcą jechać gdzie my byśmy chciały, tuk-tuki krzyczą ceny 4 razy wyższe niż normalnie, aż w końcu wracając do hotelu trafiamy w samo serce demonstracji... Tysiące ludzi wokół Democracy Monument, wszędzie flagi i hałas kołatek i gwizdków. Nie czułam się zbyt pewnie, ale przecież to kolejna z demonstracji, w której biorę udział przez przypadek, kolejna na końcu świata...
Jeszcze ostatnie zakupy, jeszcze powtórka ze zwiedzania miasta i czas się pakować... Mam nadzieję, że się zmieszczę :D
Dobrze, że się odezwałaś bo zaczynałem się martwić... :)
OdpowiedzUsuńUdanego powrotu i do zobaczenia ;)
Seb.
Odezwij się koniecznie ze spokojnego (bez demonstracji :) Trójmiasta. Tęsknimy. Hela
OdpowiedzUsuń