Świat jest mój

poniedziałek, 4 października 2004

Casablanka, meczet Hasana z kompleksami

Rano wyruszyliśmy na podbój (osławionego) miasta. Jakże wielkie było nasze rozczarowanie to wiemy chyba tylko my! Po przejściu kilkudziesięciu metrów wśród smrodu, brudu, resztek wszelakiego zwierza, ścieków i zdechłych ryb nikt nie miał ochoty na śniadanie – a to była medina – centrum miasta – całe szczęście, że doszliśmy do wybrzeża, gdzie oczom ukazał się meczet – a raczej meczecisko – takie to bydle!! Piotr stwierdził, że Hasan II, gość, który po sobie pozostawił to cacko z pewnością miał kompleksy! Poszliśmy dalej plażą... fale oceanu obmywały nam stopy – cudne to uczucie w październiku. Spacerek do knajpy na jedzonko, arabska cola w ślimaczki i brochette’ki z frytkami oraz sałatka marokańska – należało nam się. Potem powrót na plażę i szaleństwa w oceanie. Na zmianę gubiłam stanik i majtki, ale było super! Wypoczęliśmy, więc Taddy-Di namówił nas na „krótki” spacer do wyspy Marabuta – miejscowej atrakcji – a była to atrakcja nie powiem!! W trakcie odpływu do wyspy można dojść na pieszo, przez niezbyt głęboką wodę. Ale co w tej wodzie było!?!? Wszystko! Kocie łapy (czarno-biały kotek był), rybie szkielety, kogucie łby szkło i inne cuda! Wolałam posiedzieć na kamieniu przy plaży! Powrót do hotelu okazał się drogą krzyżową, szliśmy, szliśmy, szliśmy, a tu nawet świateł centrum nie było widać! Wszyscy zapytani o drogę tubylcy zgodnie twierdzili, że to bardzo daleko, i że tylko taxi wchodzi w grę, ale my pod dzielnym przewodnictwem „Szybkiej łydki” szliśmy! Małe zakupy w markecie, piwo miejscowe zamiast kolacji i spać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz