Po nocy w różowym hotelu nawet humory mieliśmy różowe.
Rabatu zwiedzania ciąg dalszy. Wybraliśmy się na spacer nad wybrzeże. Fale
rozbijały się o skały tworząc niesamowite grzebienie spienionej wody – widok
zapierał dech. Piotr zdobył bezludną wyspę i zalał się potem. Powietrze ciężkie
i lepkie, bardzo duża wilgotność i upał – jedynym marzeniem było piwo! Ale w
środku Ramadanu było to prawie niemożliwe – a jednak, gdzie diabeł nie może tam
babę pośle. W nadbrzeżnej knajpeczce po negocjacjach z kelnerem, a potem
jeszcze szefem lokalu (mimo remontu) udało nam się zasiąść przy zacienionym
stoliku przy butelce piwa. Był to jeden z najdroższych trunków jakie piliśmy w
Maroku, no i wcale też nie należał do tych z najwyższej półki, ale smakował
wybornie! Potem zaliczyliśmy jeszcze wizytę w Kazba al-Udaja, skąd roztaczał
się widok na Ocean Atlantycki, ujście rzeki i sąsiednie miasto Sale oraz
przeszliśmy głównymi ulicami mediny, gdzie zrobiliśmy ostatnie zakupy (daktyle,
oliwki, pamiątki i prezenty dla najbliższych). Ostatnim miejscem jakie
postanowiliśmy zwiedzić była wieża Hassana (44 m) i Mauzoleum Mohammeda V. Upał
tak dał nam popalić, że nie mieliśmy ani chęci ani siły już na nic. Prysznic w
hotelu, drobny posiłek i na dworzec kolejowy. Pociągiem dotarliśmy pod sam port
lotniczy, tam przebudowanie biletów (bo nasz lot skasowano), przebierka w
europejskie rzeczy, trochę wygłupów w oczekiwaniu na samolot i do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz