Świat jest mój

wtorek, 19 października 2004

Gdzie diabeł nie może, tam załatwię piwo

Po nocy w różowym hotelu nawet humory mieliśmy różowe. Rabatu zwiedzania ciąg dalszy. Wybraliśmy się na spacer nad wybrzeże. Fale rozbijały się o skały tworząc niesamowite grzebienie spienionej wody – widok zapierał dech. Piotr zdobył bezludną wyspę i zalał się potem. Powietrze ciężkie i lepkie, bardzo duża wilgotność i upał – jedynym marzeniem było piwo! Ale w środku Ramadanu było to prawie niemożliwe – a jednak, gdzie diabeł nie może tam babę pośle. W nadbrzeżnej knajpeczce po negocjacjach z kelnerem, a potem jeszcze szefem lokalu (mimo remontu) udało nam się zasiąść przy zacienionym stoliku przy butelce piwa. Był to jeden z najdroższych trunków jakie piliśmy w Maroku, no i wcale też nie należał do tych z najwyższej półki, ale smakował wybornie! Potem zaliczyliśmy jeszcze wizytę w Kazba al-Udaja, skąd roztaczał się widok na Ocean Atlantycki, ujście rzeki i sąsiednie miasto Sale oraz przeszliśmy głównymi ulicami mediny, gdzie zrobiliśmy ostatnie zakupy (daktyle, oliwki, pamiątki i prezenty dla najbliższych). Ostatnim miejscem jakie postanowiliśmy zwiedzić była wieża Hassana (44 m) i Mauzoleum Mohammeda V. Upał tak dał nam popalić, że nie mieliśmy ani chęci ani siły już na nic. Prysznic w hotelu, drobny posiłek i na dworzec kolejowy. Pociągiem dotarliśmy pod sam port lotniczy, tam przebudowanie biletów (bo nasz lot skasowano), przebierka w europejskie rzeczy, trochę wygłupów w oczekiwaniu na samolot i do domu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz