Świat jest mój

sobota, 16 października 2004

Harira, hamam, herbata

Fezu dzień kolejny. Co by nikogo nie drażnić śniadanie zjedliśmy na dachu. Powystawialiśmy półnagie ciała do słońca a potem po raz kolejny postanowiliśmy stawić czoła rozwścieczonemu, – bo głodnemu ludowi arabskiemu. Prawie gra w podchody w plątaninie uliczek, drobne zakupy, jedna sparzona ręka, kilkadziesiąt nowych zdjęć i decyzja, że jedziemy dalej. Do Meknes dojechaliśmy w dość ciekawych warunkach. Nie dość, że połowa autobusowych naganiaczy była na nas obrażona, to jechaliśmy z plecakami na kolanach – dobrze, że to tylko 50 km. Do hotelu w Meknes odprowadzili nas – udając, że ich nie ma – miejscowe cwaniaczki. Hotel - jak pisali w przewodniku – niedawno wykafelkowany (chyba mam już uczulenie na kolorowe kafelki). Obiadokolację zjedliśmy w knajpie bardzo sympatycznego pana naprzeciwko hotelu, na kompletnie pustej ulicy – w jednej chwili wszystkich wywiało do domów – właśnie zaszło słońce i cały tłum uderzył do miseczek z harirą, kuskusu i tadżinów. Męskie grono poszło oczyścić swe ciało w hamamie – choć prawdę powiem bałam się raczej, że poszli łapać grzyba! J A dziewczyny przy herbacie z Polski, w kafelkowym otoczeniu plotkowały, (o czym nie powiem)! Szczegółów męskiej wyprawy nie znam, ale ponoć woda lała się wiadrami, były bobsleje i jazda figurowa po posadzce... I męskie rozmowy oczywiście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz