Poranek w Marrakeszu. Teddy za wszelką cenę próbował nas
wyrwać wcześnie z łóżek! Pytanie, – dlaczego tak wcześnie?? Przecież jesteśmy w
arabskim kraju, tu czas nie ma większego znaczenia... Śniadanie zjedliśmy w
knajpce obok hotelu – placki niewiadomo z czego, ale z miodem i serem oraz cafe
latte – PYCHA! Teraz widzimy ten sam Marrakesz, ale zupełnie inny – trochę
ospały, ale przebudzający się do życia. Zwiedzamy centrum, medinę, podziwiamy
mury, meczet Kutubija z 70 metrowym minaretem. Po kilku godzinach chodzenia
mamy dość suków i naganiaczy, fałszywych przewodników i gości, którzy nie mają
pojęcia gdzie jesteśmy, a mimo to wskazują nam drogę! Wracamy do hotelu na
sjestę, a tam są już dwie Anie, Rafał i Adam – razem idziemy na obiad – hmmmm
do tej pory zastanawiamy się czy nie jedliśmy tam kota J Kolejny spacer po
medinie i wizyta w garbarni. Allachu dziękuję ci za gałązkę mięty, którą mogłam
mieć wtedy pod nosem!! W przeciwnym razie... uzewnętrzniłabym się od tego
smrodu!! Potem odwiedziliśmy Medresę – szkołę kanoniczną – cudeńko z drewna
cedrowego, i przez odległe od centrum zakątki wróciliśmy do hotelu. Tu Żywiec z
Polski i melon na deser, a potem kawa w restauracji na dachu z widokiem na
plac. To widok, który mam przed oczami jak myślę o Marrakeszu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz