Sama nie mogłam w to uwierzyć, ale na własne życzenie
wstałam o 5:30, by jak najszybciej znaleźć się na wydmach – tym razem naszym
celem wcale nie było oglądanie wschodu słońca na pustyni, ale.... narciarstwo
piaskowe!! :)
Przygoda jak mało kiedy! Chłopaki z uporem maniaka wciskali
za małe buty na nogi, by choć kilka chwil poszusować po Saharze! Zjazdy dość
wolne, ale za to fikołki i salta Piotra zwalające z nóg. Ja jako wyśmienita
narciarka ustałam na nartach jakieś 3 sekundy :). Ale zabawa była
przednia! Szybko wróciliśmy po plecaki i w „biznes klasie”, – czyli w bagażniku
busa, w którym jechało 27 osób ruszyliśmy do Rissani. Pożegnaliśmy pustynię!
Śniadanie w barze i wyruszyliśmy na targ. Takiej ilości daktyli, przypraw,
ziół, zwierząt, ludzi i innego cuda w jednym miejscu, to chyba wcześniej nie
widziałam. No i przede wszystkim: PARKING DLA OSŁÓW! Jakiś miejscowy szaman
zajął się moją opuchniętą, – bo oczywiście na pustyni coś mnie użarło – nogą.
Pomogło! W taksówkę i jedziemy nad wodę, bo piachu mam ci ja na razie dostatek.
Przez krainę 2 milionów palm daktylowych dojechaliśmy do Blue de Meski –
ulubionego przez tubylców miejsca wypoczynku – źródełka wśród gór. Teraz to
raczej źródełko w betonie, ale po porannych szaleństwach na pustyni woda w
każdym opakowaniu – byleby dużo była super! Cały dzień leniuchowaliśmy w
basenie i na brzegu. Na deser wciągnęliśmy melona i odmoczyliśmy się za
wszystkie czasy. Po południu wsiedliśmy do taxi do Er-Rachidii, tam
obiadokolacja i dalsza część leniuchowania w knajpie przed całonocną podróżą
autokarem do Fezu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz