Śniadanko – mmmm cudo! Chłopcy przygotowali sałatkę owocową
z jogurtem – paluszki lizać! Plecaki zostawiliśmy na zapleczu hotelu i taksówką
pojechaliśmy do przełomu Todra. No, tu już wysokość skał i widoki zrobiły na
nas wrażenie. Ten rejon stał się atrakcją dla wspinaczy – widzieliśmy paru
szaleńców jakieś 150 m od ziemi (bez spadochronów). Chłopaki też postanowili
zdobyć jakiś szczyt – my z Asią za to dzielnie robiłyśmy zdjęcia z dołu :).
Wypiliśmy „whisky Berber” i w dalszą drogę. Wraz z Człowiekiem z Jednym Zębem i
jego przyjacielem jedną taksówką (bo w Maroko taksówki są 6-cio osobowe +
kierowca) wyruszyliśmy w stronę pustyni. Długa i ciasna droga do Erfoudu,
przesiadka i dalej do Rissani i Merzugi. Po drodze widziałam najpiękniejszy
zachód słońca!!!!! Niebo płonęło setkami odcieni żółci i czerwieni, jakby
gorąca lawa spływała na ziemię. (zobaczycie na zdjęciach.... choć nie oddają
tego nawet w kilku procentach). W Merzuga zostawiliśmy duże plecaki,
przesiedliśmy się na wielbłądy i ruszyliśmy na pustynię. 2 godziny na garbie –
„Cameleon”, „Kamiś”, „Kamelia” i „Mój jest najlepszy” zawiodły nas do oazy na
środku Sahary (umówmy się, że to był środek :)). Kolacja, noc w
tuareskim namiocie z wielbłądziej wełny i wschód słońca na wydmie. To będzie
się wnukom opowiadać!!! Pustynia jest fascynująca, jest czerwona, pomarańczowa,
żółta, jest przyjemna w dotyku, jest ogromna, jest dzika, jest groźna, jest
zimna, jest gorąca!
Kilkanaście jej ziarenek pozostało w moim sercu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz