Słodkie śniadanie na tarasie, wielkie targi z taksówkarzem i
przejazd przełomem rzeki Dades. Widoczki fajne, ale bez wielkich rewelacji.
Jedynie kazby, wioski i plantacje daktyli zwróciły naszą uwagę, ale przewodniki
naprawdę przereklamowują to miejsce – no chyba, że nie patrzyłam gdzie powinnam
była. Popołudnie spędziliśmy w przydrożnej knajpce, gdzie przy obiadku, kawie,
coli i wierszykach minęły chyba ze 3 godziny... Potem autobus do Tinerhir, dość
obskurny hotel i spacer po targowisku. Poznany gość – sympatyk Polaków zaprosił
nas do swojego sklepu z dywanami, srebrem i wszystkim innym, co można wcisnąć
turyście – nie daliśmy się! Ale gość zaprosił nas na kolację. Kupiliśmy 2
butelki miejscowego sikacza i poszliśmy. Jedzonko było całkiem dobre, wino
kiepskie, a i atmosfera trochę podupadła, więc wróciliśmy do hotelu i spać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz