Rano, pakowanie śniadanie i kolejna dachowo-bagażowo-osobowa
wyprawa Land Roverem – tym razem do Atqi, maleńkiej wioski wśród gór Atlasu.
Tam zostawiliśmy prezenty dla dzieci w szkole – radości nie było końca –
chłopaki rozegrali mecz berberyjsko-polski na moście – gdzie kibicami byli
wszyscy mieszkańcy okolicy :).
Potem spacer po duarach – wszędzie zaproszenia na herbatę, chleb i masło
czasami oliwę i miód. Otwarte serca tych ludzi i serdeczność, z jaką nas
przyjmowali były dla nas zaskakujące. Praktycznie nie mogliśmy się z nimi
porozumieć, ale atmosfery tego dnia nie zapomnę do końca życia! Każdemu życzę
możliwości przeżycia choć jednej godziny w całym długim życiu, takiej jak my
mieliśmy cały dzień. To pozwala powrócić myślom na właściwe tory, pozwala
zobaczyć wartości i poczuć to, co wypiera z nas cywilizacja i świat
codzienności.
Ibn Batuta – XIV wieczny podróżnik z Tangeru powiedział:
„Kto podróżuje, wie więcej niż ten, kto długo żyje.” Chyba tego dnia
dowiedziałam się najwięcej.
Po południu nauczyciele z miejscowej szkoły poprowadzili
specjalnie dla nas lekcję arabskiego – byliśmy niezłą atrakcją dla dzieci,
które przez okna obserwowały nasze wysiłki w powtarzaniu: elifun, beun.....
Wieczór spędziliśmy w maleńkim pokoju naszych nauczycieli
przy najpyszniejszym na świecie kurczaku w cynamonie, śpiewając polskie i
arabskie piosenki, rozmawiając w pięciu językach :)
Noc spędziliśmy w jednym z gospodarstw – jej efekty są widoczne na mojej twarzy – jakieś moskity – najprawdopodobniej pluskwy
były spragnione polskiej krwi – na mnie trafiło! Piotra też nie oszczędziły –
skromne 35 ugryzień na dłoni! Ale twarz to twarz! ;(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz