I jak tu opowiedziec
4 wspaniale dni majac 20 minut internetu, bo inni czekaja w
kolejce.... a co tam, moi czytacze sa wazniejsi ;)
27 maja
wieczorem ruszylysmy nocnym autobusem z La Paz do Uyuni. Jedyne 11
godzin podrozy, w tym jedynie 5 na drodze bez asfaltu. Telepalo tak,
ze myslalysmy ze nam zeby powibija, na szczescie lata dojazdow do
Wronek nauczyly mnie spac w kazdych warunkach. Autobus byl
komfortowy, podali jedzonko jak w samolocie i kocyki i wode do picia
- jednym slowem luksus dla turystow, ale cena tez dla turystow...
Skoro swit dotarlismy do Uyuni, na przystanku odebrala nas pani z
turoperatora, zaprowadzila do biura, zostawilysmy plecaki, male
sniadanko i spotkalysmy naszych nowych znajomych z lodzi przez
Titikake Johna z Anglii i Alejandre z Ekwadoru, niestety mieli jechac
innym jeepem.
Przezornie u
turoperatora nie dalysmy swoich voucherow na te wycieczke,
powiedzialysmy ze jak bedzie wszystko ok to wtedy jej oddamy. Nasz
kierowca przyjechal spozniony, mial tak brudne auto, ze jeszcze
takiego syfu w samochodzie nie widzialam, a mielismy tam w 7 osob
spedzic 3 dni, mial tylko 4 palce u prawej reki, bo jak nam pozniej
powiedzial jednego stracil w wypadku samochodowym. Łel....
Zapakowalismy
plecaki na bagaznik dachowy, tamze znajdowaly sie rowniez 2 baki
paliwa, 2 opony, butla gazowa oraz mala kuchenka gazowa. Siadlam na
swoim ulubionym miejscu, czyli przy kierowcy i w droge. Najpierw bylo
cmentarzysko lokomotyw... u nas zlomiarze by to juz dawno rozniesli,
a tu, spokojnie weszlam sobie na stara zardzewiala lokomotywe na
bocznicy torow Boliwia - Chile.
Potem lunch, ledwo
ruszylismy a juz nas karmia, ale ok... kasza, lama, warzywa i
coca-cola. Mimo ze normalnie jej nie pije to tutaj byloby bez niej
slabo. Po obiadku ruszylismy juz na Salar de Uyuni. Pustynie solna o
powierzchni ponad 10500km2. WOW, Coz za miejsce. Nie dosc, ze w zyciu
chyba nie widzialam tyle soli na raz, to chyba jeszcze na Saharze
jest mniej ziarenek piasku. Przecudne widoki, biel razaca w oczy, po
horyzont tylko sol, a na linii horyzontu gory. Przepieknie.
Spokojnie
moge powiedziec, ze to jedno z najpiekniejszych miejsc na ziemi jakie
widzialam.
Na pustyni znajduje
sie wyspa, na ktorej rosna kaktusy olbrzymy i z ktorej szczytu jest
krajobraz wprost niewyobrazalny - gdziekolwiek czlowiek nie spojrzy
sol. A na dodatek wyglada tak jak morze. Slow brak, nasz zespol - bo
o nim jeszcze nie pisalam - 2 Polki, Japono-Wloch, Amerykanin i para
Boliwijsko-Angielska... no i oczywiscie nasz szalony kierowca. Hmmm
bardzo sie zzylismy przez te 3 dni, az zal bylo sie zegnac, bo
przezycia i emocje ktore nas polczyly byly bardzo mocne... czasami za
mocne, ale o tym w nastepnych slowach.
Wszyscy bylismy pod
mega wrazeniem widokow i natury, ktora to wszystko stworzyla.
Ruszylismy dalej, a
dalej bylo jeszcze piekniej i jeszcze bardziej otwieralismy buzie z
wrazenia. Na srodku tej pustyni jest hotel zbudowany tylko z soli...
Mozna zjesc, mozna przenocowac... tylko zimniutko dosc. I ceny
hu hu.
Na srodku pustyni
solnej jest cieniutka warstwa wody (solanki) i trworza sie piekne
krysztaly, oczywiscie kazalam sie kierowcy zatrzymac i wlasnymi
rekami i paznokciami wyrywalam te krysztaly z powierzchni ... sa
cudne i duze. Mam nadzieje ze bez problemu dowioze do Polski by Wam
pokazac.
Po kilku godzinach
takiej jazdy z zachwytem na ustach dojechalismy do ziemi...
jakkolwiek by tego nie nazwac, byl grunt, czyli piasek i kamienie :)
Pan kierowca dowiozl
nas do ... srodka niczego i wskazujac na jakies hospedaje, gdzie pani
gospodyni byla brudniejsza niz samochod, a gospodarstwo i okolica
niczym jej nie odbiegaly powiedzial oczywiscie po hiszpansku, ze to
nasz hotel... zrobilismy maly raban, ale coz powiedzial ze tu dzis
spimy i koniec.
Zrezygnowani
weszlismy do solnych klitek z lozkami, temperatura byla tylko troche
wyzsza od zera, wiec postanowilismy sie rozgrzac od srodka, jeszcze
przed kolacja zespol - Wiesia, Shigeo (japonczyko-wloch) i ja
wypilismy pol butelki rozrobionego spirytusiku od moich rodzicow. I
cieplej sie zrobilo i jakos ladniej ... ;)
Kolacja - kurczak i
frytki... goraca herbata i po miedzynarodowych rozmowach polakow z
nacjami z daleka spac. Bylo zimno, tak, ze mozg bolal, przy myciu
zebow, wiec o myciu czegokolwiek innego trzeba bylo zapomniec - na
szczescie zawsze mamy przy sobie dzieciece mokre chusteczki! Ciepla
wkladka do spiwora i jakos dotrwalismy do rana...
A rano... okazalo
sie ze nie ma naszego kierowcy, gospodyni tego uroczego miejsca
powiedziala nam w tajemnicy, ze ten kierowca to klamczuch i pijak i
ze wczoraj wieczorem pojechal gdzies jeepem pic.... no to ladnie!
Witaj przygodo.. co teraz? Wspolnie zaczelismy opracowywac plan
wydostania sie z tego srodka niczego. Na szczescie w tej wiosce byl jeden telefon
stacjonarny i nasza Boliwianka zadzwonila do agencji turystycznej, w
ktorej wykupili bilety - mieli nas ratowac. Po ok 2h pojawil sie
kierowca, na ciezkim kacu, oczy przekrwione i jedno z kol rozwalone.
Powiedzial, ze jak tylko zmieni to jedziemy dalej. 6 doroslych ludzi
i wszyscy przerazenie w oczach.
Stwierdzilismy ze
pojedziemy, bo czekanie na nastepnego kierowce to ok 4h, za duzo
mozemy stracic, a tu i tak z nim bedziemy jechac polnymi drogami i
bezdrozami, wiec z gulem w gardle wsiedlismy do auta. Okazalo sie ze
pan kierowca ma spore doswiadczenie w jezdzeniu w takim stanie, wiec
bylo w miare ok. Znowu przepiekne widoki, gory coraz to inne,
lodowce, wulkany, jechalismy tymi bezdrozami caly dzien co raz to
zatrzymujac sie na zdjecia (tzw mynatle - czyli my na tle pieknego
widoku) Nadal jestem pod mega wrazeniem tego co widzidzialam...
szkoda ze zdjecia tego nie oddadza. Lunch jedlismy nad piekna laguna,
gdzie w sklad wody wchodzi glownie siarka, wiec nie dosc ze kolory
extra, to jeszcze zapach....hmmmm. Tuz przed zachodem slonca
dojechalismy do Laguny Colorada - dzieki roznym pierwiastkom jakie sa
w wodzie laguna przybiera rozne kolory w zaleznosci jak wieje wiatr i
ktore unosi... cudnie. Szkoda tylko ze wialo jak cholera, a nasz
cudny kierowca pokazal nam w oddali (jakies 2 km) hotel w ktorym
mielismy spac i powiedzial, ze mamy sobie tam dojsc... Dzieki 2
winstopperom, czapce, szalowi, rekawiczkom i moralnemu wsparciu
Japonczyka dotarlam do hotelu. Po takim spacerze wszystkim nam
wydawalo sie, ze jest tam calkiem przyjemnie cieplo, ale to tylko
zludzenie. Dostalismy jeden pokoj na 6 osob i grajac w karty przez 2
godziny i ubierajac na siebie coraz to nowa warstwe cieplego ubrania
doczekalismy kolacji. Zupa i makaron z sosem. Resztka spirytusiku na
trawienie i mroz i do wyrek. Cale szczescie ze sa wkladki do
spiworow!! :) W pokoju tak zimno, ze gile w nosie zamarzaja,
oczywiscie nie ma ogrzewania, a na zewnatrz jakies minus 7 na moje
oko.
Pobudka o 5 rano, bo
jedziemy przed wschodem slonca ogladac gejzery (do tej pory sie
zastanawiam, czemu nie mozna bylo poczekac z tym na slonce - bylaby
przynajmniej plusowa temperatura...) Gezjery super, siarka walilo
prawie jak w Indonezji przy wulkanie. Potem jedziemy do goracych
zrodel... Sniadanko i galop mysli, wejsc, czy nie wejsc? Wokol
baseniku z goraca woda jest skuta lodem woda.... No wiadomo, ze
sprobuje! Szybka przebiorka w samochodzie i juz siedze w wodzie po
szyje..... Cudnie!!!!! Po 2 dniach bez kapieli toz to raj na ziemi.
Nie dosc ze jest wystarczajaca ilosc wody by calemu sie pomoczyc to
jeszcze jest ciepla a nawet goraca.... Doskonale!!!
Tu zegnamy sie
Shigeo, bo on rusza dalej do Chile, a my w auto i w droge powrotna.
Widzimy z daleka gory Argentyny i Chile. Po drodze odwiedzamy jeszcze
przepiekna lagune Verde (zielona, od boraksu ktory tu wydobywaja) i
skaly, ktore mi do zludzenia przypominalu Kapadocje w Turcji.
Po ponad 6 godzinach
jazdy z juz grzecznym i trzezwym, ale nakokowanym kierowca wrocilismy
do Uyuni.
Oczywiscie nie
marnujemy czasu, lekka kolacja i wsiadamy do nocnego autobusu do La
Paz, by po 11 godzinach jazdy (pamietajcie, ze przez 5 bez asfaltu)
docieramy na miejsce.
Taksi i do hostelu
Loki. Pokoj sie zwolnil dopiero o 11.30, wiec od 7 rano siedzialysmy
na internecie. Teraz juz zmeczenie mnie takie wzielo, ze zaraz ide
spac a jest 21.30.
Oczywiscie nie
omieszkalysmy pojsc do agencji turystycznewj ktora sprzedala nam
bilety na te wycieczke. Ze spokojem, usmiechem na ustach
wyluszczylysmy wszystko co sie dzialo po drodze poczynajac od
spoznienia kierowcy, po jego znikniecie, upicie sie za nasze
pieniadze (bo pierwsza noc powinnismy spdzic w normalnym hotelu), po
nieprzyjemne i gburowate zachowanie i narazenie nas na
niebezpieczenstwo.
Pani w agencji
poprosila tylko o 1,5 czasu by mogla to wyjasnic, a potem.... oddala
nam po ponad 65% wartosci wycieczki i po winie na przeprosiny.
Tak to mimo cudow po
drodze zakonczyla sie nasza wycieczka na Salar.
Jedno jest pewne
Boliwia jest przepiekna! Polecam bardzo.
Jutro mamy zamiar
wjechac na 5400m npm. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz