Wczoraj zapomnialam
napisac, ze odwiedzilam jedno z najdziwniejszych muzeow jakie mozna
sobie wyobrazic. Bylam w Museo de Coca. Cala historia koki, kokainy i
wrecz przepisy jak zrobic... no wiedza w pastylce na wyciagniecie
reki.
Polazilysmy tez po
La Paz. Dla mnie to takie San Francisco poludnia. Gdziekolwiek
czlowiek nie chce sie przemiescic, to albo musi isc w gore albo w
dol. Ale w koncu nie ma sie co dziwic czesc La Paz lezy na wysokosci
3800 a sa czesci ktore sa polozone nawet na 4300. No wiec skrzybalam
sie to raz pod gorke raz w dol, by jak najwiecej tego miasta zobaczc.
Bylysmy tez na ulicy czarownikow. Procz ziol, ziolek i oczywiscie
lisci koki na straganach byly rowniez posuszone plody lam... dziwny
widok.
Wczoraj tez jakis
wirus probowal mnie rozlozyc, ale sie nie dalam. Mialam temperature i
rozstroj zoladka, ale na szczescie juz dzis to tylko wspomnienie. Ale
tylko dla mnie, bo Wiesia od wczoraj wieczorem lezy w lozku lub biega
do toalety. Oby do jutra jej przeszlo.
A ja dzis pojechalam
na wycieczke. Postanowilam w dosc lekki sposob zdobyc swoj pierwszy
pieciotysiecznik! I udalo sie!!!
Dzis 1.06. weszlam
na 5430 m npm. Gora Chacaltaya juz zdobyta! Widoki przecudne, ale
wysokosc... doslownie zapiera dech w piersiach. Z 5300 na ktore
wjechalam :) na 5400 szlam 25 minut co 5 krokow robiac przerwe na
glebsze oddechy. Powietrze tak rzadkie, ze zmeczenie natychmiast
zwalalo z nog. Zadyszka jak u starego zmeczonego osla. Ale...
WARTO!!!! Ze szczytu widac oddalone jezioro Titikaka, La Paz i inne
szczyty - juz szesciotysieczniki. Najblizej bylam takiego 6088, ale
nie pamietam nazwy.
Wrocilam do Hostelu,
Wiesia nadal w lozku, teraz troche pisze, ale zaraz chyba wybiore sie
na miasto, bo szkoda siedziec na miejscu.
Jutro lecimy znowu
do Peru, do Cuzco. Bede sie meldowac.
PS. Buziaki dla
wszystich dzieci z okazji ich swieta :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz