Świat jest mój

piątek, 27 maja 2011

Hiszpański południowoamerykański i myśli zbieranie

Jednak nauka jezyka w praktyce to jest to... juz bez wiekszych problemow zalatwiam podstawowe rzeczy. Oczywiscie czego nie moge powiedziec to domacham rekami i tez doskonale dziala ;) Ale pierwsze zdanie jakiego sie nauczylam po hiszpansku to "Masz piekne niebieskie oczy"....no i nie powiem jak tylko sie da to na te piekne oczy zalatwiam co sie da, czyli znizki za hotele, przejazdy i wycieczki ;) Wymyslilam nawet na  to nazwe "blue-eyes price" - jak kiedys napisze ksiazke, to taki jej nadam tytul - co Wy na to?

Panie Peruwianki  w skrocie nazywam Perki, a Boliwianki ... niestety jakos tak wyszlo Bolki. Panow trudno zauwazyc bo malutcy tacy, co najwyzej czuc ich intensywnie np. jak siedza w autobusie przed lub za nami.
Obserwacja nieba jak jest sie w oazie na dnie kanionu to ...cos niesamowitego.... miliardy gwiazd, na dodatek tak jakos blisko i tak wyrazne. A na dodatek zupelnie inne niz te u nas nad Baltykiem. SUPER


Dzieki za smsy! Tak mi milo je dostawac ;)

Boliwia - czyli jak udalo nam sie ewakuowac z Peru

Udalo sie! Mamy sporo szczescia, bo udalo nam sie wydostac z Peru!
Po akcji z migraciones, na drugi dzien rano - czyli 24 maja na piechote do portu, bo wszystkie ulice poblokowane i zadne kolektiwo ani taksowki nie jezdzily. Tam na lodz i w droge - jedyne 10 godzin na Titikaka w skorupce z ok 30 innymi ewakuantami ;) Ale za to jakie znajomosci pozawierane - mam zaproszenie do Brazylii i Ekwadoru. Zubrowka jednak laczy narody i nacje.
Dotarlysmy do brzegow Boliwii.... hmmm tam to byl mikro pomost i pani z rozkladanym stolikiem, gdzie mozna bylo wymienic pieniadze. Kilkanascie krokow dalej byla juz przyzwoita budka, w ktorej nas spisali i przybuili pieczatki w paszporcie... czyli jestesmy tu legalnie. Szybki transport do Copacabany, znalezienie hotelu i padlysmy.
25 maja - wycieczka na wyspe slonca - bardzo przyjemny dzien, piekne widoki i znowu w lodzi na jeziorze - wieczor po prostu z dala od jeziora!!!!
a dzis... 26 maja wsiadlysmy do autobusu do La Paz i wlasnie stad pisze. Dzis byl dzien organizacyjny. Kupilysmy bilet lotniczy z Cuzco do Limy oraz po wielu perturbacjach rowniez ten z La Paz do Cuzco. Na granicy peruwiansko-boliwijskiej nadal strajkuja i nie ma szans powrotu do Peru droga ladowa. Nawet to rozwiazanie, ktorym tu dotarlysmy czyli lodz nie ma teraz racji bytu. Na szczescie mamy karty kredytowe i mozemy sobie pozwolic na luksus przelotu samolotem.... inaczej chyba bysmy musialy do Chile jechac, albo od razu skorzystac z zaproszenia do Brazylii :)
Jutro jedziemy na wycieczke w ruiny Tiwanaku, a wieczorem wsiadamy w nocny autobus do Uyuni i bedziemy jezdzic jeepem po solnej pustyni ;) tam nie bedzie internetu, moze tez nie byc zasiegu telefonicznego - wiec sie o nas nie martwic ;) 31 maja najpozniej bedziemy sie znowu odzywac :)


ps. bardzo milo jest dostawac smsy bedac na koncu swiata, wiec sie polecam pamieci :) 

wtorek, 24 maja 2011

¡Viva los gringos!

Poranek nie zapowiadal wieczornych atrakcji... :)
Rano wyruszylysmy z portu w Puno lodzia na plywajace wyspy ludu Uros. Wyspy zbudowane z tataraku. Niesamowite wrazenie, no i to poczucie jak nasze codzienne zycie rozni sie od tego jakim zyja ci ludzie. Az dziw bierze ze jeszcze na ziemi jest tyle miejsc jak to. Oczywiscie pod turystow byl zrobiony pokaz codziennego ich zycia, moglismy tez zajrzec im do chat i dowiedziec sie jak zyja, jak buduja te swoje chatki i cale wyspy.
Potem poplynelismy dalej w glab jeziora Titikaka, na tzw jezioro wlasciwe na wyspe Taquile - tam tez swiat kreci sie wokol innych wartosci. Zero samochodow, stare zasady zycia i wspolzycia i ... drogowskaz Berlin 10944 km :) Zjadlysmy dobrutki obiadek, kolejna porcja herbaty z koki i 2,5h drogi powrotnej lodzia. Na szczescie nie bujalo.
Pogoda '- w dzien cieplo, slonce dosc mocno operuje (wys. 3810 m  npm robi swoje), ale za to wieczory.... 2 polarki i czasami rekawiczki ... no coz takie sobie tropiki tym razem obralam.
Jutro mialysmy jechac dalej - do Cuzco.... ale gornikom zachcialo sie strajkowac i drogo wokol Puno sa poblokowane w kazda strone... wiec -jedziemy do Boliwi. Ale o tym 2 slowa wiecej.
Przyplynelismy do Puno, bus mial nas do hotelu odwiezc, a tu ulica zablokowana, ze bylo blisko to ruszylysmy na piechote. Na glownej ulicy wielokolorowy pochod pokrzykujacy cos... setki ludzi z transparentami... no coz ida to ida protestuja to protestuja, nas niby to nie dotyczy- blad! Nie mozemy kupic biletu do Cuzco bo droga bedzie zablkowana przez strajkujacych.... No to robimy szybka burze mozgow i postanawiamy zmienic plan i jechac do Boliwii - do Copacabany. Bilet zalatwiamy szybko w agencji na jutro rano na lodz - bo droga juz zablokowana od kilku dni i wtedy pada pytanie, czy bylysmy zalatwic w 'migraciones` a ze niby co mialysmy zalatwic?? No pieczatke ze wyjezdzamy z Peru. No to prowadzi nas uprzejmy Pan do 'migraciones' pukamy w drzwi otwiera brunet i na haslo Boliwia wpuszcza nas, a tam caly tlum mocno wystraszonych obcokrajowcow. Jakis wazny pan sprawdzil nasze paszporty i mowi, ze nie mamy pieczatki z policji... no to my ze w takim razie idziemy to zalatwic (jest juz sporo po 19tej) a zeby dojsc na posterunek policji trzeba przejsc przez glowny plac w miescie, gdzie wlasnie odbywa sie demonstracja - te setki ludzi ktorzy niedawno blokowali nam ulice stoja teraz na placu i  glosno wykrzykuja COS. No to my pomiedzy nich´- usmiech na twarz i idziemy. Dotarlysmy na posterunek, pan policjant spisal dane, pieczatke postawil, no to my znow do migraciones, tyle ze znow przez srodek placu. A lokalesi wykrzykuja viva cos tam, viva cos tam - my usmiech na twarz i co jakis czas ciche 'viva' - a tu nagle z tlumu ktos do nas ¡Viva los GRINGOS! wow.... to bylo cos. Bezpiecznie dotarlysmy do migraciones, dostalysmy pieczatke z jutrzejsza data, ze opuszczamy Peru i jedziemy do Boliwii.... az jestem ciekawa jakie urzedy bedziemy odwiedzac w drodze powrotnej :)

Na jutro zakupilysmy suchy prowiant, bo czeka nas 8-9 godzin na lodzi. Viva Ameryka Poludniowa :)

poniedziałek, 23 maja 2011

Nazca, Arequipa, kanion Colca, Titikaka

Alez tu jest tempo zycia... ledwo minal tydzien a ja juz pol Peru przejechalam ;)
Nazca - lot mala cessna nad plaskowyzem byl bardzo fajny, piekne widoki no i przede wszystkim te wszystkie figury i zwierzaki - warto! zdjec nie wrzucam, bo net tu chodzi srednio.
Po locie mialysmy pojechac ogladac jakies mumie i pozostalosci cmentarzy, ale wybralysmy wieksze salenstwo ... wycieczke `dziwnymi´ samochodami po bezdrozach plaskowyzu i na wydmy. Tego jeszcze nie grali....istne szalenstwo - jazda po wydmach tymi autami to na poczatek, w gore, w dol, w gore i  znowy na maxa szybko w dol , potem siegnelismy po deski cos a la snowboardowe i luuu z gory wydmy na dol. Najpierw delikatnie, mala wydma i na nogach, a potem... na brzuchu zjazd z olbrzymiej wydmy - moj w pelnym pedzie trwal ok 20 sekund .... REWELACJA. Piach byl wszedzie.... tak wszdzie :)
Nocnym autobusem pojechalysmy do Arequipy. Calodzienne zwiedzanie, drobne przyjemnosci i zakupienie wycieczki do kanionu Colca.... hmmm trekking byl - delikatniutko mowiac wyczerpujaco-dobijajacy. Po pierwsze startowalismy o 3 nad ranem z hotelu w Arequipie jechalismy ok 4 godzin wjezdzajac na wysokosc 4910 m npm. Potem drobne sniadanko i moja pierwsza herbata z koki, dojazd do punktu gdzie podziwialismy wznoszace sie kondory, no i z pulapu ok 3200 zaczelismy schodzic w dol.... 7 h w upale na takiej wysokosci ok 5 godz schodzenia i ok godz podchodzenia. godzina na lunch.  Jak doszlam do oazy na dnie (wys 2180m npm) ledwo zylam! Na szczescie choroba wysokosciowa nie dotknela mnie praktycznie wcale, za to Wiesia malo nie wyzionela ducha. Na szczescie doszla cala. Herbata z koki, kolacja i o 19.55 lezalysmy juz w lozku.
Ranek okazal sie laskawszy, szalency pognali na pieszo do gory (ok 3h ostrego podchodzenia) a my dosiadlysmy muly i w gore, niestety nasze rumaki byly cholernie ambitne i wyprzedzaly sie nawzajem gdy tylko mogly, wiec ledwo w siodlach dalo sie wysiedziec jak podbiegaly do gory na wazkich sciezkach, ale za to 1,5 h i bylysmy na gorze ' w Chivay.
Trase z Chivay do Puno gdzie aktualnie jestem pokonalysmy autobusem 4M (bardzo polecam) jadac przez Rezerwat Natury - byly wiec przystanki na ogladamnie zyjacych na wolnosci lam, alpak i wigunii oraz podziwianie flamingow. Noc w Puno .... hmmm dla mnie dosc dziwna chyba wysokosc dala o sobie znac (3810m npm) nie moglam spac mimo ze bylam bardzo mocno zmeczona. Zjadlam kolejnego cukierka z koki i w koncu usnelam. Rano bol glowy i oslabienie.... no coz organizm walczy z niekorzystnymi warunkami. Na szczescie ok 9 rano juz wrocilam do zywych i pelnych energii.

Zwiedzilysmy Puno, zalapalysmy sie na jakas parade na placu glownym (wygladala jak nasze pierwszomajowe sprzed lat :)) A popoludnie spedzilysmy w ruinach Sillustani. Jutro plywajace wyspy Uros i wyspa Taquile.

środa, 18 maja 2011

Już w Nazca! Peru wita!

No to jestem w Peru :)
W Limie wyladowalysmy zgodnie z planem, wymiana pieniedzy, pierwsze targowanie z taksiarzem i do hotelu Espana w centrum.
Poniedzialek - niektorzy ida do pracy, a ja na zwiedzanie 7 milionowej stolicy. Katedra, palac prezydencki, kolonialne budynki... generalnie wszyscy strasza, ze Lima taka brzydka, a ja przyjelam ja calkiem calkiem.... w sumie nie ma sie co dziwic, jak juz przy sniadaniu kelner zapraszal mnie na wieczorne tance a do sniadania postawil sok ze swiezo wyciskanych owocow :)
Po dosc obfitym obiadku, w taksi i na dworzec autobusowy - w droge do Pisco. Noc w przyjemnym hoteliku i pobudka skoro swit by jechac na wycieczke na Islas Ballestas - takie male peruwianskie Galapagos - a tam kormorany, slonie morskie, pingwiny, pelikany.... cuuudo.
No i znowu w autobus, kolejne godziny jazdy i przez Ica docieramy do Nazca.

Lot nad plaskowyz juz zakupion! Jutro ogladamy te 'dziela kosmitow' hihii

środa, 11 maja 2011

Szczepienia przed wyjazdem

Wczoraj się jeszcze doszczepiłam. Miała być tylko szczepionka na żółtą febrę, ale pani doktor namówila mnie jeszcze na meningokoki ... no i 327 pln poszło w mięśnie... Na szczęście nie bolało, znaczy nie bolało mocno :) bo wieczorem prawe ramię bolało mnie tak, że ledwo mogłam ręką ruszyć.
Dziś za to wyprałam jeszcze szybkoschnący ręcznik, by dobrze mi służył na wyjeździe.

Rzeczy do zabrania mam rozłożone w sypialni i już się cieszę na myśl, że kilka zostanie gdzieś na trasie i będę miała miejsce w plecaku na pamiątki. Dziwnie tak pakować zimową czapkę i strój kąpielowy, ale skoro wybiera się taki kierunek to czemuż się dziwić. 

wtorek, 10 maja 2011

Pamiętać o ubezpieczeniu i takie inne...

Dziś zakupiłam ubezpieczenie na wyjazd. Pofatygowalam się do brokera ubezpieczeniowego, przejrzałam oferty kilku firm, a co zrobiłam? Zdecydowałam się na to, które proponuje mi mój bank. Przez internet, szybko, sprawnie, bez niepotrzebnej papierologii. Bardzo dobre warunki ubezpieczenia, za bardzo przyzwoite pieniądze!
Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała z niego korzystać :)

Dziś też ostatnie zakupy w aptece... chyba mam już wszystko 

niedziela, 8 maja 2011

Na tydzień przed odlotem....

Przygotowałam plan podróży, zaczynamy i kończymy w Limie. A po drodze: Nazca, Arequipa, kanion Colca, Puno, Copacabana, La Paz, Uyuni, Potosi, Couzco, Pisac, Machu Picchu, Lima.
Po drodze dodatkowe atrakcyjne miejsca.... mnie najbardziej chyba będzie kręcić pierwszy pięciotysięcznik... ale zobaczymy czy się uda :)
Zestawienie rzeczy które mam zabrać i jeszcze dokupić też już gotowe. A dzisiejsze popołudnie już rozpoczęło się wyciąganiem z szafek rzeczy.- chyba się już powoli nakręcam.
Miejsce w samolocie mam zarezerwowane, busik do Berlina zaklepany. Duże odliczanie czas zacząć :))

Z kim bym nie rozmawiała, to słyszę, że mi zazdroszczą, że super że jadę... a ja jakoś tego jeszcze nie czuję. Tak jakbym miała do Gdyni pojechać :) ciekawe to. Może już się na tyle z tą myślą oswoiłam? A może po prostu większe emocje może we mnie wyzwolić już tylko lot w kosmos?? :P