Świat jest mój

czwartek, 28 listopada 2013

Spacer na Koh Ma

To jedna z nielicznych wysp, na którą doszłam na piechotę... ale od początku.
Dziś obudziły nas potworne opady deszczu i burza. Dudniło w dach jak szalone, jakby z konewki, albo  ze szlaucha raczej ktoś intensywnie polewał. Rozjaśniło się po 10tej dopiero, małe śniadanko... i co by tu dalej? Plaża mokra, pani od masażu nie ma. Chciałyśmy wypożyczyć motorek, ale chcieli paszport w zastaw, niech spadają. Wyszłyśmy na ulicę i złapałyśmy stopa :D. Dojechałyśmy do plaży z której na piechotkę można dojść ma maleńką wyspę Koh Ma.
Potem zatrzymałysmy się na tej plaży, bo nie dość, że bardzo przyjemna, to z brzegu można posnorkować, co oczywiście od razu poczyniłam. W trakcie pływania dopadł mnie deszcz, ale jakoś  mi to nie przeszkadzało :D.
Po godzinie wyszłam z wody prawie rozmięknięta... ale widoczki pod - cudne. Tyle kolorowych ryb i rybek, tyle życia tam. Fantastycznie!

Z plaży z widokiem na Koh Ma zadzwoniłam też na Skype do mamy... relacja z kamerki na żywo szła. UWIELBIAM INTERNET!
Na swoją plażę wróciłyśmy również na stopa :), szybka kąpiel, by sól z siebie spłukać i na masaż. No i niby na co miałbym narzekać?
 Jest jedno - komary. Jak zawsze jestem pogryziona maksymalnie. Smaruję świeżo nabytym TigerBalm - łagodzi.

wtorek, 26 listopada 2013

Koh Phangan, wypoczynek na kolejnej wyspie

Dziś pobudka skoro świt, 6.00, po niespełna 4h snu i znowu w drogę.
Na szczęście nie daleko i w dobrych warunkach. Z Koh Samui łodzią na Koh Phangan. O 10 miałyśmy już domek przy plaży, wciągnęłyśmy małe śniadanie i plażowanie.
Błogie nicnierobienie :D
Na szczęście słońce nie paliło jak szalone, więc było bardzo przyjemnie... Niestety prognozy pogody nie są optymistyczne :|
 zobaczymy, zawsze to lepiej niż  -1 w Pl.

A teraz mały relax w barze, gdzie zabrał nas sąsiad z plaży, a zawodowo Mr. Fish Selecta polski DJ reagge z Ibizy. Jechaliśmy we trójkę na jednym motobikeu :D
Ta Ibiza mnie prześladuje ostatnio, chyba tam pojadę sprawdzić co jest na rzeczy :D

niedziela, 24 listopada 2013

Cudne robienie NIC :D

Fantastyczne to uczucie, gdy jedynym obowiązkiem jest jeść, pić i posmarować się balsamem z filtrem.
Przestało padać, pogoda się  wylkarowała i relaks po całości.
Super było też nadawać Skypem do zaspanej jeszcze rodzinki relację prosto z plaży, popijając kokosowo-ananasowego shake'a.
Ja uwielbiam wakacje w listopadzie...
Trochę fotek  (na bieżąco i z ręki) na FB.
Jutro wycieczka do Morskiego Parku Narodowego Angthong.

piątek, 22 listopada 2013

Koh Samui, Lamai Beach

Miał być relax w pełnym słońcu.... miał. Leje, burza z piorunami raz po raz, ale na szczęście ciepło jest. Mam nadzieję, że jutro już będzie lepiej.

środa, 20 listopada 2013

Yangon spacerem, taxi i spacerem

Jak mi tu brakuje normalnej klawiatury... Chciałabym dużo więcej pisać, ale tak mnie drażni to pukanie w małą dotykową klawiaturkę telefonu 2 palcami, że szok!

Yangon będzie mi się kojarzył  przede wszystkim z upałem, wilgocią, smrodem, kolonialnymi budynkami, rynsztokami i grzybem. Dodatkowo z rewelacyjną zupą Shan nuddle na 34street i (pojechaniu po bandzie) lodami z mleczkiem kokosowym i kukurydzą. Oczywiście jest jeszcze całe mnóstwo obrazków jakie mam przed oczami, bo schodzilysmy wczoraj cześć miasta, dziś wstalysmy skoro świt i pojechałyśmy taxi, by zobaczyć wschód słońca przy ShweDagon Pagoda, a potem zeszlysmy druga cześć miasta z sandała.
Opisać to... Pewnie kiedyś się uda :D

Żeby nie zapomnieć:
(normalności nie opisuję, bo ją znamy, piszę to co mnie osobiście rzuciło się w oczy i nozdrza - żeby nie było, ze tu okropnie albo strasznie źle tylko)

- panowie w brudnym longi (czy jak to sie tam pisze), usyfionej koszuli, jedzacy przy ulicznej garkuchni siedząc na mikroskopijnym krzesełku rozmawiają przez najnowszego Ajfona
- dwójka dzieci w wieku 2-3 lat śpi na gołej ziemi przy straganie z resztkami ryb, gdzie sprzedaje ich matka, pod głowami mają jakąś szmatkę a na sobie tylko koszulki
- w każdym hotelu (sprawdziłam osobiście 4, w cenach od 30 do 125$  za noc)  o reszcie doniesli inni turyści - maksymalnie śmierdzi wilgocią, a grzyb w łazience chce wskoczyć na plecy i pozostać na wieki
- śmieci są wszędzie, jak i rynsztoki oczywiście
- w samym centrum miasta można skorzystać z usług hiromantyka (skorzystałam - jednak nic szczególnie nowego nie powiedział - będę żyła długo i szczęśliwie, cóż taki los) :D
- jedzenie uliczne, na każdym kroku, czego dusza zapragnie
- stragany z owocami... z daleka uśmiechają się do nas mandarynki (duże i maleńkie), arbuzy, ananasy, granaty, banany, papaje, awokado.... mniami!
- zdarzają się przerwy w dostawach prądu, wtedy odpalają generatory (nasz hotel momentalnie pokrył się gęstym smrodem, najprawdopodobniej jakieś pompy kanalizacji przestały działać)
- na targowisku, na jednym straganie można kupić kurczaki w każdym stanie skupienia - od piejącego do takiego w sosie z makaronem lub ryżem
- flaszeczkę lokalnej whisky można kupić juz za ok 1 PLN  (setka)
- ...

wtorek, 19 listopada 2013

Ostatnia miejscówka w Myanmar - Yangon, wjazd pociągiem

Czekam właśnie na pokój w hotelu, net śmiga, ze aż milo. W końcu w stolicy jesteśmy!
Dojazd do Yangon miał być przygodą samą w sobie, no i był :) Na stacji, gdzie wszystko było opisane tylko w lokalnych robaczkach udało nam się kupić bilety do Yangon, niestety nie było już upper class, więc trzeba było sie zadowolić ordinary. Pociąg podjechał i myślałam, że znowu jestem w Indiach :D Twarde  drewniane ławki i mnóstwo syfu. Nie byłabym sobą, gdybym nie poszła do wagonu wyższej klasy, by sprawdzić, czy rzeczywiście nie ma miejsc, oczywiście były :D przekonałam trochę zbitego z tropu konduktora, że mimo, że  mam bilet do innego wagonu, to skoro i tak miejsca są wolne to ci za różnica gdzie siedzimy. Tym sposobem podróż spedzilysmy w lepszych warunkach. Choć bujało na boki tak jak w ordinary class, to było przyjemniej. Nawet jakiś Holender sie załapał i bardzo dziękował, bo sam by na to nie wpadł... cóż :D
Widoki po drodze były nie do opisania. Skrajnie biedne chatynki przeważnie w okolicach wody (raczej stojącej cieczy), pola na których orali rolnicy plugiem zaprzegnietym do 2 wołów, kobiety zbierające  coś na polach, dzieci w mundurkach pokonujące  trasę do szkoły w kurzu.
A w pociagu... co chwile przechodzi jakis gosc, ktory probuje cos sprzedac, jak nie kukurydze, to ksiazeczki z madrosciami, to jakieś slodycze, to zawiniatka z jakimś zarelkiem itp. Buja jak na łodeczce, wszystkie okna i drzwi otwarte, przechodzac miedzy wagonami trzeba uwazac gdzie sie noge stawia, bo mozna nie trafic i  ...
Oczywiście porobilam zdjęcia, ale nie telefonem i nie mogę teraz wrzucić. :/

poniedziałek, 18 listopada 2013

Bago... największa stupa w Myanmar, najbardziej koszmarny dojazd

Wydawało mi się, że nie może być już gorszych warunków dojazdu do cywilizowanego miasta... myliłam się. Jednak jak się jest wyższą od przeciętnego lokalesa o głowę, to nie jest łatwo zmieścić się w przestrzeni jakie oferuje miejsce do siedzenia. Z kręgosłupem wykrzywionym jak ostatni paragraf, po prawie 12h w podróży dotarlysmy do Bago.
Z miejsca padlysmy spać, by dopiero ok  południa zacząć zwiedzanie. Wynajelysmy motorki z kierowcami i w miasto.
Najwyższa stupa w Myanmar, kolejne 1000 posążków Buddy i temperatura z pewnością powyżej 40'C. Na szczęście jest i czas na relaks przy soku z aloesu- niestety w knajpce przy rozdartym telewizorze  (nie wiem o co chodzi z tym uwielbieniem ich do głośnych seriali i filmów, ale uszy chcą odpaść). Jutro jedziemy pociągiem do stolicy. Pociągiem jeszcze tu nie jechałam :D

niedziela, 17 listopada 2013

Spacer po okolicach Inle Lake

Jakie przyjemne przedpołudnie. Zaliczyłyśmy 3,5 h spacer po okolicznych wioskach. Normalne życie, normalni ludzie, normalne domy... norma dotyczy Myanmar oczywiście. Jak miło być z dala od sklepików, marketów i straganów...
Widziałam jak rośnie avocado na drzewie, jak jest uprawiana kurkuma, jak rosną papryczki chili, jak wyglądają krzaki soi, czy trzcina cukrowa- jak to wszystko wygląda w naturze a nie markecie na półce.
To lubię!
Wieczorem ruszamy nocnym autobusem do Bago.

sobota, 16 listopada 2013

Inle Lake łodzią... smrod motorków, komercja i jeden wielki market. Kukiełkowe show jednak ładnie zamknęło dzień.

A myślałam naiwnie, że nie będzie tak jak wzedzie, że jeszcze ostały się miejsca, że można wjechać  (tu wpłynąć) do wioski i zobaczyć prawdziwe życie, a nie popisowe sztuczki. Wycieczka na jezioro była fajna do czasu, gdy pierwszy z rybaków podpłynął i po zaprezentowaniu ryby powiedział do mnie 'many ser'. Potem było juz tylko gorzej... manufakturka cygaretek, jubiler, szwalnia, tkalnia, a każda zakończona sklepem z cenami x5 w stosunku do ryneczku. Do przyjemności też nie należało wdychanie spalin z tysiąca łodzi. Nie chcę narzekać, bo generalnie mi się podobało wiele momentów i rzeczy (szczególnie te drobiazgi, które sobie kupiłam na pamiątkę z Myanmar)  ale szkoda,  że i tu kasa rządzi wszystkim i wszystkimi.
Obiadek na jeziorze za to smakował wyśmienicie, a wieczorny Puppet Show klasa!

piątek, 15 listopada 2013

Pindaya, a raczej pinda ja...

... że uwierzyłam, że fajnie jest tłuc się w sumie 5 h tylko po to, by zobaczyć 8700 posążków Buddy w jednej jaskini... W sumie...

Niby fajne miejsce, niby nigdy wcześniej nic takiego nie widziałam, ale czy było warto...? jeśli byłabym buddystką, albo grzeszyła nadmiarem kasy, albo nadmiarem czasu to z pewnością powiedziałabym fajnie było czegoś takiego doświadczyć i zobaczyć na własne oczy...ale dziś jedyne co mi przychodzi do głowy, to można było ten dzień fajniej i taniej, bardziej wartościowo i poznawczo spędzić.
Jedyne co to dokupilam kolejny kapelusz do mojej kolekcji.

Zdublowane bilety, dziecięce krzesełka pośrodku, czyli nocnym autobusem do Nyaungshwe nad Inle Lake

19.15 wsiadamy wreszcie do autobusu na Inle Lake, tam niespodzianka - polska rodzinka z Gdańska, którą poznałyśmy w A Wa. Chcemy usiąść na swoich miejscach, ale są zajęte, siadamy na sąsiednich i zaczynamy pogaduchy... I teraz dopiero zaczyna się jazda... Ale napiszę jak odeśpię.

Odespałam, ale net był średni i czasu też nie zbywało na grafomanię :)
Okazało się, że nasze miejsca zostały 2 razy sprzedane, więc tylko hasło rzuciłam: bez względu na wszystko nie daj się wysadzić z fotela, bo resztę drogi spędzisz na podłodze lub małym, plastikowym, dziecięcym krzesełku. Tu autobusy są wyposażone w takie krzeselka a i normalnie można kupić takie miejsce... w cenie normalnego biletu. Na kolejnym już przystanku zrobiło sie takie zamieszanie z miejscami, że ktokolwiek przestał to ogarniać, na szczęście my siedziałyśmy w fotelach, trudno, ze nie swoich, ale 10 h jazdy  ... nie do odpuszczenia. Autobus był pełny  do granic możliwości. Miedzy każdymi siedzeniami było ustawione krzesełko i ludzie spali pokotem jeden na drugim. Ok 5 nad ranem dotarłyśmy do Nyaungshwe nad Inle Lake. Tylko sobie znanym sposobem udało mu sie przekonać recepcjonistę, że mimo, że hotel mamy zarezerwowany od 15-tego od południa (jak w każdym hotelu na świecie check-in time obowiązuje) to dal nam klucz i spokojnie i wygodnie mogłyśmy sie jeszcze położyć na 3 h snu.

Stupa, goła stopa - Bagan w calej okazałości

Nie mam pomysłu jak opisać te dwa dni w Bagan. Jeden intensywny na maxa, a drugi leniwy. Jedno jest pewne, ściąganie i zakładanie butów mam opanowane do perfekcji :D

środa, 13 listopada 2013

Bagan - wschód słońca 13.11.13

Relacja na żywo z miejsca gdzie wstaje słońce.

5.36 siedzę na gzymsie, w dół jakieś  10 m nad ziemią (równie dobrze może to być 8 jak i 15 - taką mam miarkę w oczach po ciemku). Niebo zaczyna się robić coraz jaśniejsze, zaczyna od różu i pomarańczy.
5.44 Japończycy juz zrobili ze 360 zdjęć... Ja czekam, bo mój aparat tej ciemności jeszcze nie ogarnia.
5.56 pojawił się pierwszy sprzedawca badziewia
5.59 granat nieba ustępuje miejsca całej tęczy kolorów - tu pole do popisu dla grafika
po 6tej słońce jeszcze nie wyszło zza horyzontu, ale jest jasno, widać ogrom Bagan, gdzieś daleko widać juz czasze wznoszących się balonów
Przestałam patrzeć na zegarek, bo robię zdjęcia... no zwariowałam... Nie wiem co można napisać więcej, bo słów brakuje. Jest po prostu przepięknie!
Cudnie! Wspaniale! Uwielbiam! Zdjęcia nie oddają nawet 1/10... Szkoda, ale najważniejsze i tak to co zostaje w sercu i pod powiekami

Łodzią z MANDALAY do Bagan

Ale widoki...

wtorek, 12 listopada 2013

Road to Mandalay

Mandalay 9-11.11.2013
Chyba zawsze chciałam tu przyjechać, nie wiem dlaczego, może przez piękną melodyjną nazwę, może przez Robbiego W ;) a może...
Road to Mandalay w moim przypadku okazała się dość łatwa, wsiadłam do samolotu w Bangkoku i po niespełna 2h lotu, przesunięciu zegarka o pół godziny, przejechaniu kolejnej godziny shuttle busem Air Asia - oto jestem :)
Miasto jak miasto - nie! Aż nie wiem jak ro opisać. Ulice jak na Manhattanie - pod kątem prostym i ponumerowane,  więc bardzo łatwo się zorientować w terenie. Kompletny brak oświetlenia, więc tuż po zachodzie słońca gdyby nie motorki i wystawy sklepowe byłoby jak wiadomo gdzie i u kogo. Ruch jest prawostronny, ale większość aut ma kierownice po prawej stronie i jazda - jest "niezłą jazdą..." Wszędzie mnóstwo kurzu i śmieci. Ale... da się lubić, bo ma swoje smaczki i miejscówki.
Jednak okolice Mandalay podobały mi się znacznie bardziej... Tam jeszcze cywilizacja nie dotarła, tam wszystko jeszcze jest tak jak 30 lat temu, a może jak i 50. Kurne chaty, życie ze zwierzętami pod jednym dachem, brak prądu, bieda, proste jedzenie i bardzo duża sympatia do ludzi wokół.
O zabytkach, pałacu, świątyniach, pagodach i stupach może jeszcze napiszę, bo trudno sobie  wyobrazić, a mi niełatwo opisać różnorodność a zarazem jednorodność.

sobota, 9 listopada 2013

Podekscytowanie, radość, pełnia zadowolenia

Szalone to miasto, ale lubię, nawet bardzo. Dlaczego? Bo tak!

Temperatura bez względu na porę dnia nie spada poniżej 25 stopni - nigdy.
Jedzenie, na każdym kroku, bez względu czy to wypasiona knajpa, czy uliczna gar-kuchnia fantastyczne i świeże.
Na każdym rogu stragan ze świeżymi owocami. Na każdym kroku stragany z ciuchami - tylko letnimi. I całe mnóstwo innych bibelotów.
Kto nie był - bardzo polecam.
Kto był powiem, że z niewiadomych przyczyn zniknął podwieszony Tuk-tuk z Khao San Road. Normalnie zabrakło symbolu miasta :P.
Tymczasem tu już sobotni poranek, ruszamy na lotnisko DMK, by lecieć do Mandalay!

piątek, 8 listopada 2013

Bangkok zachmurzony

Podróż do. Minęła gładko, bez jakichkolwiek zaburzeń. Gdynia - Gdańsk - Warszawa - Amsterdam - Paryż  - Bangkok. Wszystko o czasie i jak najlepszym porządku. Długa kolejka do Imigration, potem wymiana kasy, w taxi i do Happy House naszego hostelu w okolicy Khao San Road. 
Po 3 godzinach od lądowania wreszcie mogam się położyć i trochę odpocząć po podróży.
Jest 6-cio godzinna różnica czasu z Polską, wiec skołowana jestem dość konkretnie. Ale zaraz idę wbić się w rytm miasta :)
Najważniejsze - pół świeżego ananasa patyczkiem już zjadłam a teraz idę na jakieś uliczne jedzonko... zawsze pyszne!
Jest 30 stopni... jak na listopad to nie mam na co narzekać :D

środa, 6 listopada 2013

Gotowa, spakowana, zadowolona :D

... choć mam wrażenie, że czegoś mi brakuje, że czegoś nie spakowałam... ale przecież mam jeszcze dzień na zakupy w Bangkoku, więc sobie poradzę :) 

No to jutro wyjeżdżam - trasa na najbliższe dni 
środa- Gdynia-Gdańsk-Warszawa
czwartek/piątek - Warszawa-Amsterdam-Paryż-Bangkok
sobota - Bangkok-Mandalay.
(PolskiBus, KLM i AirFrance oraz AirAsia)
O dalszych etapach postaram się informować na bieżąco - jak tylko będzie prąd i internet... i trochę czasu :)

Plecak waży ok 12 kg (w tym pół literka i cała kosmetyczka), więc się nie odźwigam jak głupia i jest sporo miejsca na nowe zakupy :P 

Będę tęsknić, więc proszę o maile i komenty :)