Świat jest mój

poniedziałek, 26 listopada 2012

Argentyńskie 3079 km

Routa Nacional No 3 ma 3079 km dlugosci, nie zawsze jest asfaltowa, nie zawsze wydaje sie byc droga krajowa, ale zaczyna sie w Buenos Aires a konczy sie w Parku Narodowym Tierra del Fuerte. Dzis bylismy na jej koniuszku... dalej juz tylko ... no wlasnie co?  Przepiekne krajobrazy, gory, zatoczki, laguny, lasy i wiatr. Dzis dodatkowo bylo jeszcze pelne zachmurzenie i deszcz. Ale nie przeszkadzalo nam to, by przez kilka godzin pospacerowac po koncu swiata.
Podobalo mi sie :-D
Jutro znowu wsiadamy w busa i jedziemy dalej. Wracamy do Chile na chwile :-)

Don't cry for me Argentina.... I`ll be back :-D

sobota, 24 listopada 2012

Ziemia ognista, Tierra del Fuego,... koniec swiata

... tak wlasnie tu jestem :-)
Jestem jakies 15 000 km od domu, a dzis rozmawialam z siostra przez Skype a z mama przez gg. I to ma byc koniec swiata?
Ale jest... wiatr tu zakreca, 4 pory roku wystepuja w ciagu doby (a czasami godziny), a gory schodza prosto do oceanow. Obu na raz :-)
Ha! Wielu znajomych mowi, ze jestem Kobieta na koncu swiata... wreszcie jest to prawda!
Jakos nie dociera to do mnie. Moze dlatego, ze wyobrazenia o takim miejscu, te jeszcze z dziecinstwa, rysowaly inny obraz, a tu... tu wiecej mieszkancow na km2 niz w innych prowincjach Argentyny, sklepy pelne markowych ciuchow, restauracje serwujace kuchnie swiata, puby - np. irlandzkie... i tylko widok jedyny w swoim rodzaju i ta swiadomosc, ze dalej, tuz za horyzontem tylko Antarktyda.
Pieczatka w paszporcie "El fin del mundo" potwierdzajaca, ze po raz kolejny spelnilam swoje marzenie, ze przesunelam swoj horyzont.
A to nawet jeszcze nie polmetek :-) Ja to jestem szczesciara :-p

Ps. Wiatr - tu albo wieje, albo bardzo wieje, albo bardzo mocno wieje, albo piz...... przewaznie to ostatnie.

piątek, 23 listopada 2012

Ciekawostki.....

Papier toaletowy po zuzyciu musi trafic do kosza na smieci, a nie do muszli... maja waskie rury odplywowe i szybko by sie pozatykaly.

Kosze na smieci na ulicach sa postawione na wysokich slupkach - na wysokości ok. 1,5 metra - sa to takie koszyki jak kiedys z supersamu. Najprawdopodobniej by psy nie robily balaganu roznoszac smieci wokol.

Slodkosci - tu jest slodko... Sniadania to przewaznie pieczywo, jakas margaryna i dzem, czasami dulce de leche - czyli jakiegos rodzaju karmelizowane cos, co slodkie jest jak cukier do kwadratu.

Lody - to chyba potrawa narodowa Argentyny. Nie wiem ile maja smakow, ale setki. Samych lodow czekoladowych jest chyba z 15 rodzajow. Wszystkich nie probujemy, ale  bardzo sie staramy, by poczuc choc kawalek Argentyny z tej strony :-D

Moje buty trekkingowe kupione w zeszlym roku na wyjazd w Andy, do Peru i Boliwii w Polsce w marcu w Tatrach tak mne obtarly, ze ledwo chodzilam... tu teraz, znowu w Ameryce Poludniowej spisuja sie rewelacyjnie... Ewidentnie sa to buty "zagraniczne"

Ponizej trasa jaka zrobilismy ladem do 23.11. - juz prawie 3250 km (o tym co mamy w nogach spacerujac po tych wszystkich miejcach - nie wspomne :))
















Trase Puerto Madryn (Trelew) - Ushuaia robimy samolotem - na bogato a co :)

Gdzie okiem nie rzucisz tam w pingwina trafisz

Od poniedzialku rano jestesmy w krainie zwierzakow wodnych. Puerto Mardyn i okolice to tereny, gdzie wielbiciele wielorybow, pingwinow, fok i lwow morskich oraz orek beda czuli sie jak w raju. Ja nie jestem wielka wielbicielka, ale .... jak sie widzi wieloryba z odleglosci kilku metrow to trudno opanowac emocje.
Wybralismy sie na 2 zorganizowane, calodniowe wycieczki. We wtorek bylismy na Penisula Valdes. Z lodzi, z odleglosci kilku metrow widzielismy olbrzymie wieloryby z malymi (te male mialy po 3 merty dlugosci). Przezycie super, a zdjecia niestety nie oddaja tego co spojrzenie na zywo.
Potem jeszcze cale tlumy sloni i lwow morskich.... super.
W srode byly pingwiny...tysiace pingwinow... gdzie sie nie spojrzalo byly pingwiny :-)
Odwiedzilismy park w Punta Tombo, to miejsce, gdzie w pazdzierniku przyplywaja pingwiny, lacza sie w pary, przygotowuja gniazda a w listopadzie z jaj wykluwja sie malutkie pingwinki. Mielismy to szczescie, ze widzielismy takie swiezo wyklute z jaj. Male jak kurczaczki, slepe, ale przeslodkie. Byly na wyciagniecie reki.
Procz pingwinow widzielismy tez guanaco i inne zwierzaki, ktorych nazw nawet nie pamietam. bardzo przyrodnicze i natury pelne dni.
Dzis byl relaks... ale jak poszlismy na molo to co zobaczylismy? Kilka metrow od mola wieloryby (a raczej wielorybice) bawily sie z mlodymi. Tak blisko nas, ze znowu stalismy z szeroko otwartymi oczami i ustami obserwujac.
Ostatnie wiec promienie slonca lapalismy, bo jutro juz lecimy na koniec swiata.
Ushuaia czeka... a tam... ok 0 stopni i wiatr znad Antarktydy. Po tych kilku dniach w Patagonii niby powinnam sie przyzwyczaic do wiatru... ale nie.
Moj windstopper chyba tez nie jest na te warunki przygotowany bo przewiewa :-)


wtorek, 20 listopada 2012

Bariloche nadrobie pozniej, a tymczasem Puerto Madryn

Dzis rano (19.11) ok 7.30 dojechalismy busem do Puerto Madryn. Ponad 13h nocnwej jazdy. Ale komfortowe warunki wynagrodzily wszystkie niedogodnosci.
Jestesmy nad Atlantykiem. 2 oceany w ciagu kilku dni.... hmmmm tak wyszlo bo oczywiscie zgodnie z planem znienilismy plan. Troche zmeczeni podroza postanowilismy nie szalec dzis, zrobilismy jakies 12-14 km spaceru plaza. Ocean nam uciekal, plaza coraz szersza, a my idziemy i idziemy. Ale wole isc brzegiem Atlantyku w listopadzie, niz Baltyku nawet w lipcu. Tu minelismy moze z 5 osob.... a w Lebie bylaby walka o pol metra kwadratowego na recznik :-)
Jutro Penisula Valdes.... jedziemy, plyniemy ogladac zwierzaki w ich naturalnych warunkach.

niedziela, 18 listopada 2012

Sie rozleniwilam....

Jak we czwartek przekroczylismy granice z Argentyna tak albo chodze pod gore, albo w dol... wracam zmeczona po calych dniach na nogach, ale zachwycona widokami, przezyciami i smakami :-D Obiecuje sie poprawic w pisaniu. Duuuuuuzo mam do opisania. Tymczasem buziaki, za chwile ruszamy w droge nad Atlantyk.

czwartek, 15 listopada 2012

Chile Chillout czyli dzien lenia

Dzisiaj mielismy jechac na rzeke, na Hydrospeed - taki splyw rzeka tylko w piankach - cos a la rafting, ale bez pontonow i wiosel.
Niestety nie zebrala sie grupa... Wojtek zdecydowal sie wiec na rafting, a ja zostalam w hostelu.
Odpoczynek od odpoczywania, czytanie ksiazki (Karinka - wiesz ktorej :)) opalanie, spacer po plazy i miasteczku, rozmowy ze znajomymi z hostelu itp. czysta adrenalina - jak to niektorzy mowia ekscytujace jak Nordic Walking ;)

Pyszna kolacja w wegetarianskiej restauracji, pakowanie i na chwile zegnamy Chile.
Jutro calodzienna podroz do Bariloche w Argentynie. Mam nadzieje, ze nie skonfiskuja mi butelki w ognistym plynem na granicy :)

środa, 14 listopada 2012

Park Narodowy Huerquehue

Plan byl, by na spokojnie pospacerowac we wtorek w Parku Narodowym, ktorego nazwy do tej pory sie nie nauczylam, a o poprawnej wymowie nie wspomne. Na szczescie przed wejsciem nie egzaminowali z tego:-) wiec weszlismy. Park jest ok 30 km od Pucon. Mielismy jechac autobusem, ale rano przy sniadaniu okazalo sie ze nasi znajomi z hostelu tez tam jada, a ze maja wynajete auto, to mozemy przynajmniej w jedna strone zabrac sie z nimi.
Plan byl by wrocic ok 15 do hostelu i wyskoczyc jeszcze na Hydrospeed. Okazalo sie jednak, po szczegolowym zapoznaniu z mapa, ze zeby zobaczyc choc kilka ciekawych miejsc, widoczkow i roslin powinnismy pospacerowac znacznie dluzej. Co ciekawe, park nie jest plaski, wiec znowu mamy do pokonania kilka gorek (m. in. wejscie na ok 1250 m n.p.m - jakby mi bylo malo po wczorajszym).
Na szczescie park byl cudny! Widoki, kolory, spokoj, roslinnosc, wodospad, kaskady. Piekna pogoda nam dopisywala, wiec bardzo przyjemnie spedzilismy 8 godzin w przepieknych okolicznosciach przyrody, w niklym towarzystwie ludzi. Przy wyjsciu z parku okazalo sie, ze nasi znajomi na nas czekaja i razem wrocilismy do Pucon.
Z ciekawostek - Wojtek kapal sie w lodowatych wodach wodospadu, ja tylko nogi pomoczylam :-)

Wulkan Villarrica

Poniedzilek zaczal sie juz o 6 rano, male acz pozywne sniadanie i ruszamy. Najpierw po ekwipunek - buty skorupy, spodnie, stuptuty, kurtka, rekawice, kask, raki i czekan. W zyciu nie mialam takiego sprzetu na sobie... Zawsze ma byc ten pierwszy. Busem dojechalismy do miejsca, gdzie zaczynalismy wspinaczke. Najpierw po kamieniach, ale juz po niedlugim czasie po sniegu i to coraz glebszym. Wszystko byloby luksusowo, gdyby nie wiatr. Hmmmm a moze lepiej powiedziec jak bylo ... nie to nie wialo, to pizdzilo tak, ze chcialo glowe urwac, chcialo zdjac ze zbocza i tyle. W takich warunkach szlismy ok 4 godziny.
Doszlismy do miejsca, gdzie juz tylko lod i wiatr (ja wiem, co znaczy wysokosc i wiatr we wlosach w kasku... spadalam kilkadziesiat razy z predkoscia 180 km/h ale chyba nie mozna tego porownac - mam wrazenie ze tu porywy wiatru byly jeszcze mocniejsze). Stwierdzilam, ze nie ma sensu isc wyzej. Tu widoki i tak juz byly przepiekne. A robienie czegos wbrew sobie i naturze, to nie w moim stylu. Jak nie mam sie skrzybac do krateru nastepne 2,5 h w rakach to nie bede. I nie poszlam dalej. Nagralam za to krotki filmik "O tym jak wialo"- do obejrzenia po powrocie.
Najlepsza atrakcja dla mnie by powrot, znaczy "przedostanie" sie na dol. Nie musielismy schodzic... przypielismy na tylna, dolna czesc plecow :-P specjalne ochraniacze, usiedlismy na plastikowych "jabluszkach" i w snieznych rynnach mknelismy w dol. Hamowanie w razie czego czekanem i wiu. Zabawa byla  przednia :-p
Mozna zatem powiedziec, ze wspinalam sie na kolejny wulkan, ale do krateru nie zajrzalam. Ponoc, z tego co mowia ci co byli i tak nie widac wnetrza krateru, a tylko dym, no i widoki, ktore ja tez mialam zdziebko nizej.
Jak wrocilismy do miasta i do hostelu, to byl taki upal, ze nic tylko kierunek plaza. Jezioro o tej samej wdziecznej nazwie co wulkan z czarna, kamienista plaza tyle ze z woda o temperaturze Baltyku w maju z lekka ochlodzilo nam popoludnie. Potem dobra kolacja i ukladanie planu na kolejne dni.

Pucon, miasto przygoda

Mam duzo do nadrobienia... Tyle sie dzieje, ze siadanie do kompa zaczyna sie robic obowiazkiem a nie przyjemnoscia. Jest wtorek wieczor, a ja jeszcze niedzieli nie skonczylam. Poprawiam sie zatem, ale tylko w 2 zdaniach.
Niedzielny wieczor spedzilismy w Los Pozones - goracych zrodlach. 5 basenow z woda od ok 23 do grubo ponad 40 stopni. Wymoczona i wygrzana wrocilam do hostelu.

niedziela, 11 listopada 2012

Pucon

Jedynie 9,5 godziny nocnym autobusem i jestesmy w Krainie Jezior. Chilijskie linie autobusowe oferuja bardzo komfortowe warunki przejazdow - wielkie rozkladane fotele, kocyki i poduszeczki - nic tylko spac. Tak tez uczynilam, wyspana i zadowolona jestem w miejscu, gdzie absolutnie nie moge narzekac na brak slonca.
Zanim rano znalezlismy hostel zjedlismy wypasne sniadanie w restauracyjce z widokiem na osniezony i lekko dymiacy wulkan Villarrica (jutro jak tylko dopisze pogoda to na niego wejdziemy :-) ).


PS. Hela serdecznosci urodzinowe ode mnie i Wojtka :-D

Vina del Mar, Pacyfik

Wczoraj juz jednak byla ladna pogoda :-)
Sniadanie z wlascicielami hostelu i dalej w droge. Zanim jednak pojechalismy lokalna SKMka do miejscowosci Vina del Mar to jeszcze w pelnym sloncu :-D :-D spacerowalismy po Valparaiso, po muzeum na swiezym powietrzu. Tysiace kolorow, murale i chaos tak w 3 slowach mozna opisac to miasto.
Vina dle Mar za to jest kurortem dla bogatych Valparaisowcow. Czysto, schludnie i raczej na bogato.
Poleniuchowalismy troche na plazy, zamoczylismy nogi w lodowatych wodach Pacyfiku (wszystkiego jakies 40 minut) ale slonko nie proznowalo - wszystkie wystajace czesci ciala mam przyjarane :-)
Po poludniu wrocilismy do Santiago przyjelismy po Pisco Sour i Pisco Mango do pizzy i nocnym autobusem ruszylismy w droge na poudnie.
cdn...

sobota, 10 listopada 2012

A myslalam, ze bedzie plazowanie

Jak bolesna to pomylka, gdy jedzie sie na brzeg Pacyfiku ze strojem kapielowym, pareo i balsamem do opalania,  a tam ok 15 stopni i pada... Coz pocieszam sie tym, ze to i tak wiecej niz mialabym w Pl.
Przedpoludnie spedzilismy wiec w hostelu rozmawiajac ze szczegolnie rozgadana wlascicielka po hiszpansku. Ja tak przekonujaco patrzylam jej w oczy i potakiwalam, ze byla przekonana, ze ja biegla w tym jezyku jestem :-) Nie ma to jak umiec robic dobre wrazenie.
Po 13 jednak mimo deszczu postanowilismy wyjsc na miasto. Nogi schodzone, ale widoczki i wrazenia jak nigdy wczesniej. Valparaiso to mega dziwna mieszanka stylow, pomyslow na zabudowe i kolorow. Szkoda, ze szarosc nieba i oceanu zlaly sie w jedno, a piekno barw budynkow na wzgorzach przykryla mgla. Poznym popoludniem troche sie rozpogodzilo, wyszlo nawet slonko i moglismy sie wystawic, by nas troche ogrzalo. Do niecodziennych przygod mozemy zaliczyc przejazdzke Ascensor Cordillera - to taki wagonik na szynach, tyle, ze wspinajacy sie prawie pionowo. My zjezdzalismy w dol ze wzgorza, ale jak szarpnal startujac to oboje chcielismy sie ratowac ucieczka :-)

Wojt dogorywa teraz z lekka zmeczony i walczacy chyba z lapiaca go grypa, a ja nadrabiam zaleglosci w pisaniu. Zdjec na razie nie bedzie, bo ma karta nie wspolpracuje z tabletem, ale namiastke obrazkow z mojej aktualnej codziennosci mozna zobaczyc na blogu Wojtka: http://wojdzi.blogspot.com/

piątek, 9 listopada 2012

Isla Negra i Valparaiso

Dzisiaj Pacyfik po raz pierwszy. Muzeum Pablo Neruda w Isla Negra - pelen odjazd! A teraz poszukiwanie slonca w Valparaiso... moze nie byc latwo, bo zapowiadaja tylko ok 20 stopni. Zdjecia beda wkrotce, a tymczasem czekam na maile z domu, Polski i tych co obiecali pisac, bo niby beda tesknic....

czwartek, 8 listopada 2012

www czyli wino, wino, wino :)

Wczorajszy dzien uplynal na degustacjach.... probowalismy 8 roznych win... Mozna sobie tylko wyobrazic jak mi sie geba smiala po kazdym nastepnym kieliszku. Odwiedzilismy 2 winnice, panie ladnie nam opowiadaly o produkcji, rodzajach winogron i naslonecznieniu dolin a my szukalismy w winach smakow czekolady, ananasa czy innych atrakcji. Jednym slowem wycieczka do Isla de Maipo bardzo udana.
A post powstał dziś, bo wczoraj mi bylo trudno w literki trafiać :)

środa, 7 listopada 2012

La bombeczka grande

Wczoraj spacerowalismy po Santiago - szczegolnie interesowaly nas miejsca, gdzie mozna dobrze zjesc lub wypic cos ciekawego :-D Wojt wynalazl knajpe La Piojera, gdzie pilismy Terremoto - wino (dosc mocne) z lodami ananasowymi i jakims sokiem, chyba z grenadiny... czy jak to tam sie nazywa.
Bombke mialam po tym taka, ze .... ho hoho
Na obiad byla ryba reneta - rewelacja, a potem znowu kilometry spacerow. Kolacja w rekomendowanej knajpie i tym razem Pisco Sour. Baaaaaardzo przyjemny dzien i wieczor.
Cdn :-)

wtorek, 6 listopada 2012

Jedynie 2 godziny....

... dobe i 2 godziny trwala nasza podroz od goscinych progow domu Kornela w Warszawie, przez Amsterdam, Sao Paulo w Brazylii (gdzie wypilismy miejscowe piwko) do Santiago i przemilego hostelu Abrakadabra. Zmeczeni padlismy spac. Jest 9 rano idziemy na sniadanie i w miasto :-)
Jest ok 25 stopni, slonko swieci. Sandaly i w droge.

piątek, 2 listopada 2012

Pakowanie - umiejętność zacna

Przez chwilę myślałam, że straciłam zdolność pakowania. Normalnie zwątpiłam w swoje umiejętności, ale uświadomiłam sobie, że przecież muszę się spakować na 7 tygodni, na 4 pory roku, na przeróżne sytuacje... 
Plecak prawie pełen, a do zapakowania jeszcze mnóstwo rzeczy... Zweryfikowałam pierwotną listę rzeczy, odrzuciłam co nieco, upchałam kolanem resztę i dopięłam. 15,5 kg głównego i ok 3,5 w plecaku podręcznym. 
Ale tak to jest jak trzeba spakować i stój kąpielowy i czapkę i rękawiczki (o 1/2 l ognistego płynu nie wspomnę). Mam nadzieję, że mój kręgosłup to zniesie :)
Jutro kierunek stolica - póki co Polski.

Ps. niektóre moje części garderoby nabrały $ielonego koloru - nie próbujcie zgadywać które :)